Trzymając poziom utrzymać pion, czyli życie Wici cz. 3

Wernisaż Joanny Jurgi nie zawiódł. Spisali się, pisząc bez fałszywej skromności (a właściwie bez żadnej skromności), organizatorzy, dopisała frekwencja ze strony gości i wreszcie popisała się sama autorka.Przyprawy, przeprawy

Na początek obcykana prawda wiary albo sensacja większa niż Maxi Kaz buszujący po sanatoriach Ciechocinka – Wiciowcy są bezwstydnymi żarłokami. Wszak znów ważne było jedzenie – nie białe, ale podobno smaczniejsze i kosmopolityczne żółte (zakupione po sąsiedzku na zbożowym targu) ziemniaki w mundurkach na kilkadziesiąt minut utopione w ogniskowym żarze. Do tego kiełbaski na razie jeszcze niewyborcze, a na końcu pieczona cukinia. Brzmi nieźle, ale obciążmy szale Temidy ciężarem rzeczywistym, oddając sprawiedliwość jej pierwotnej właścicielce. Smak wczorajszemu wieczorowi nadała przede wszystkim Joanna Jurga, ze szczyptą magicznego pyłu Automatik.

Nie ma cwaniaka nad Warszawiaka

Jest buddystką, feministką, podróżniczką, wegetarianką, ale przede wszystkim artystką – malarką, fotografką i, jak sama przyznała w jednej z rozmów, kobietą, która żadnego wyzwania się nie boi. W wieku 17 lat pierwszy raz wyjechała do Azji. Dla Wici prosto ze stolycy przywiozła niezwykle ciekawą wystawę street-artową sfotografowaną w czerni i bieli. Zestawia ulice Warszawy i Jerozolimy zupełnie tak, jakby nie były sercami dwóch, wydaje się, zupełnie różnych organizmów, ale dzielnicami tego samego miasta, które przegląda się w gabinecie luster. Świat się zmniejszył do rozmiarów gorącego kartofla i warto go próbować, póki nie pożarł się sam.

– Sztuka urzeka ascetyzmem kompozycji. Zmusza odbiorcę do refleksji i angażuje dzięki swojej ekspresyjności, krzykowi. – mówi Sylwia Gawłowska, współpracownik wici.info – Na pewno ma swój ciężar gatunkowy. Do tego stopnia, że na minuty przed rozpoczęciem wernisażu żyłki, na których wisiały zdjęcia, zawiodły.
– To nie wina żyłek, tylko zaczepek. Zaczepki poszły. – zwraca jej uwagę siedząca obok Bożena Pawłowska.

The Wall

Po godzinie 18., ku uciesze przybyłych z aparatami gości Joanna domalowała czerwony napis do czarno-białego murala (cieniowanego gdzieniegdzie kolorem szarym) w hali Bazy Zbożowej, na zewnętrznej ścianie dużej Lakierni. Najpierw idealistyczne „Find your idol” na tle popowego klasera, antologii twarzy związanych z tworzeniem – m.in. Andy’ego Warhola, Jimiego Hendrixa, Pawła Pierścińskiego, a nawet człowieka odciskającego na nas największe piętno z ich wszystkich – naczelnego Wici Rafała Nowaka. Ten pierwszy człon sentencji słusznie dokończony jest umieszczonym po prawej, bardziej praktycznym zaleceniem „and buy his work” wyrastającym nad sylwetkami malarzy pracujących przy swoich płótnach. Żal, że to tylko jedna ściana i żal, że autorka, spędziwszy przy niej trzy dni i nocy, dziś wróciła do Warszawy. Tak czy siak farbowany wpis w zbożowym pamiętniku pozostanie już na zawsze. Udało jej się stworzyć nie jerozolimską Ścianę Płaczu, ale ścianę pałacu kieleckiej kultury. Stwierdzenie może póki co mniej albo bardziej na wyrost, ale nikt przecież za ciebie nie wyrośnie.

Lili!

Ale dorastać i rozwijać się jak artysta można w Bazie Zbożowej nawet wtedy, kiedy jest się jeszcze mniejszym niż aparat cyfrowy. Dowodzi tego niewielki czerwony mural miniaturowej artystki malującej rączkami, która podpisała się jako Lili. Miejmy nadzieję, że rodzice zdołali domyć jej rączki, a potem załatwić uczciwego managera zapewniającego „work buying”.

Mechaniczna kartoflanka

Granie do kotleta to pachnące, ale niezbyt budujące zajęcie. Co innego grać do tak pysznego pieczonego ziemniaczka, ilustrując „WAW-JER”. Automatik, grający dziś w składzie: Rafał Nowak (instrumenty klawiszowe), Rafał Gęborek (trąbka) i Andrzej Rajski (perkusja) niestety tylko niewiele ponad godzinę projektował architekturę dźwiękową wernisażu. Tworzą muzę, bez próby szufladkowania jej do odpowiedniej litery w encyklopedii, z jednej strony rozelektronizowaną i futurystyczną, a z drugiej – mającą w sobie coś czystego i pierwotnego. Doceniają to fani, którzy po nieśmiałym tupaniu nóżką w trakcie, po koncercie poprosili muzyków o wspólne zdjęcie. Ciebie prosimy, ambient!

Pionierzy

– Bożenko, to powinno być w pionie. – kontynuował swoją kilkudniową odyseję przez układ współrzędnych Rafał.
– Już nie w poziomie? – Bożena uniosła wzrok z licencją na zabijanie znad oprawianych zdjęć.
– Pion będzie lepszy. – uspokoił ją Archimedes.
– Dobrze, że zdążyłam oprawić dopiero jeden.
Kilkadziesiąt gości z Kielc i Warszawy w poziomie musieli stąpać po morzu flag wymalowywanych przez fanów Korony Kielce. Pion też trzymał poziom – mural i wystawa Jurgi przyciągnęła wiele osób związanych z okoliczną kulturą. Pojawili się m.in. Michał Pauli czy fotografowie i jurorzy dzisiejszego „Kieleckiego inaczej 2011” – Wiktor Franko i Leszek Kowalski. Ostatni uczestnicy spotkania wyszli na długo po zamknięciu głównej bramy przez portiera. – Po gościach zostały  "Wiosenne marzenia". – westchnął Rafal nad szklanym stolikiem, patrząc na opustoszały karton ciasteczek. Marzenia i wspomnienia. Na pewno nie mniej ciepłe niż wieczorne ognisko buchające iskierką i płomieniem po samo niebo.

Się powiesić

Wehikuł (wicikuł?) czasu, panta rei, podróżuje dalej, zapewniając wszechświatowi ciągłość i porządek. Dziś o 18. rozstrzygnięcie konkursu "Kieleckie inaczej 2011". Nagrody przygotowane, katalogi otwarte, pocztówki rozłożone. Nic, tylko się powiesić. Się ruszyć i powiesić wszystkie prace laureatów oczywiście. W pionie trzymając poziom.

Epilog

Przepraszam Rafała Nowaka za przeszkodzenie mu podczas występu Automatik. Klucze do pokoju nie były dla mnie. Zostałem zmuszony.

Zawsze oddany,
Grzegorz Rolecki