Mam pomysł na spektakl – Albo się uda, albo będzie katastrofa – mówił przed premierą „Dziadów” w Teatrze im Żeromskiego reżyser Piotr Jędrzejas – Katastrofy nie było, mistrzostwa, niestety, też nie.Są dwie szkoły realizacji „Dziadów”. Pierwsza nakazuje mówić o polityce i z Mickiewiczowskiego tekstu wydobywać ją tak, jak czynili to w słynnych inscenizacjach dramatu Kazimierz Dejmek w 1967 roku i Konrad Swinarski w 1973. Łatwo jednak stawiać na patriotyzm w czasach zniewolenia. Co zrobić z „Dziadami”, gdy pieśń już nie musi zagrzewać do boju? I tu otwiera się droga dla wyznawców drugiej szkoły, którzy w romantycznym dramacie widzą przede wszystkim magię, obrzędowość, piękną opowieść o miłości, wędrówce dusz i odwiecznej walce dobra ze złem. Tak zrobił Wyspiański w adaptacji „Dziadów” z 1901 roku i tym tropem poszedł Piotr Jędrzejas.
Z takiego myślenia o mickiewiczowskim teatrze zrodziła się najlepsza scena kieleckiej inscenizacji, zaczerpnięta z II części „Dziadów”. Oto w cmentarnej kaplicy spotykają się wyznawcy sekty i rozpoczynają obrzęd dziadów. W trakcie rytualnego wpadania w trans ich ciała nawiedzają duchy. Jędrzejas w ten sposób, tak jak część antropologów teatru (m.in. Leszek Kolankiewicz), łączy „Dziady” z kultami opętania (odprawianymi po dziś dzień m.in. w Brazylii i w Afryce) i misteriami ku czci Dionizosa, z których narodził się grecki teatr. Oto stary białoruski obrządek staje się pierwotnym misterium, z którego – tak jak grecki teatr (symbolizujący cywilizację Zachodu) z Dionizji – bierze swój początek teatr Słowian. Przekształcając ów fragment sztuki w sekciarski obrządek obcowania z duchami, Jędrzejas nawet nie nadinterpretuje, wszak dziady były obrzędem wyklętym przez Kościół.
Kolejne sceny (głównie z III części „Dziadów”) już tak dobre nie są. W inscenizacji Jędrzejasa drażnią zbyt długie monologi i zupełnie oderwane od klimatu sztuki próby przełożenia na siłę języka romantycznego na współczesny. Tak dzieje się chociażby w scenie, w której Gustaw śpiewa pieśń miłosną w drażniącym stylu disco polo. W podobnym, kiczowatym klimacie, utrzymana jest też scena balu u senatora. Reżyser pokazuje w niej współczesne wyobrażenie władzy, która znajduje się w rękach wyrafinowanych młodych wilczków i głupiutkich sługusów ubranych w złote zegarki i łańcuchy. I o ile rozumiem intencje autora (bo taka może być współczesna władza), o tyle kicz ten nie przystaje do mickiewiczowskiego języka. Gryzie się z nim i pozostawia niesmak.
W przedstawienie zaangażowany został niemal cały zespół i jak zwykle aktorzy nie zawiedli. Dawid Żłobiński jako Guślarz wprowadził w trans siebie i publiczność. Niesamowita była też Beata Pszeniczna, w którą wstąpił duch Pana, Paweł Sanakiewicz jako ksiądz (znakomita, emocjonalna gra w „Widzeniu księdza Piotra”) i Teresa Bielińska, która w delikatny, a zarazem wyrazisty sposób wcieliła się w rolę Pani Rollinson. Niestety, Bogusław Kudłek nie udźwignął roli Konrada. Wielka Improwizacja w jego wykonaniu nie porwała. Emocje aktor przekłada na krzyk, a przecież – jak udowodnił Jerzy Radziwiłowicz (Konrad w przedstawieniu Grzegorzewskiego z 1995 roku) – można je zbudować nawet bez jednego gestu, bez podnoszenia głosu.
Gdyby Jędrzejas zaryzykował do końca i skupił się tylko na II, misteryjnej i obrzędowej części „Dziadów”, a nie próbował – tak jak wielu przed nim – zmierzyć się z całością, przedstawienie byłoby znakomite. A tak… jest tylko poprawne. Bo polityczne sceny z dramatu Mickiewicza, o ile bronią się w czasach zniewolenia, nie przystają do dzisiejszej rzeczywistości. A próby uwspółcześniania ich na siłę tylko tę nieprzystawalność uwydatniają.
Adama Mickiewicza „Dziady” wg Stanisława Wyspiańskiego. Reżyseria – Piotr Jędrzejas, scenografia – Marcin Chlanda, muzyka – Michał Górczyński. Premiera – Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, 20 października 2007 r.
Monika Rosmanowska Gazeta Wyborcza