Tylko dla Twoich oczu

Wygląda jak naukowiec, myśli jak poeta – Olafur Eliasson – stworzył słońce w Londynie i wodospady w Nowym Jorku, a przy tym wcale nie pochodzi z innej planety.Cztery wodospady na East River, między Manhattanem a Brooklynem, zaczęły huczeć i rozsiewać mgłę w zeszły czwartek. Ta bezprecedensowa konkurencja dla Niagary ma funkcjonować przez całe lato, przyciągając do Nowego Jorku spragnionych wrażeń turystów. A jeśli chodzi o wrażenia, to w tej kwestii twórca wodospadów, islandzki artysta Olafur Eliasson, jest dziś absolutnie bezkonkurencyjny. Przed kilku laty właśnie on z lamp, wody i luster stworzył w londyńskiej Tate Gallery zachwycający zachód słońca, który w ciągu dwóch miesięcy przyszło podziwiać dwa miliony osób. Bo co z tego, że natura u Eliassona jest sztuczna, skoro emocje najprawdziwsze?



Nowojorskie wodospady zrzucają wodę z konstrukcji wysokich na blisko 40 metrów

Bóg nie jest kuratorem
Olafur Eliasson pod wieloma względami nie pasuje do stereotypowego wizerunku artysty – brodaty 40-latek w grubych okularach przypomina raczej naukowca, który właśnie wstał od mikroskopu, niż guru sztuki współczesnej. Ale w zasadzie wszystko się zgadza, skoro berlińskie studio, w którym pracuje nad kolejnymi projektami (na co dzień mieszka w Danii), zwykł nazywać „laboratorium”.

Przyzwyczajeni jesteśmy myśleć, że artysta tworzy w samotności, zamknięty na klucz w swojej pracowni. Tymczasem Eliasson zatrudnia sztab ludzi: architektów, inżynierów, archiwistów, a nawet kucharza. Czasem, przy projektach takich jak nowojorskie wodospady, pracuje z ponad setką osób! I jeszcze jedno. „Sztuka powinna być mainstreamowa”, „Jestem dumny z bycia mainstreamowym twórcą” – wyobrażacie sobie takie słowa w ustach wizjonera? A jednak Islandczyk wielokrotnie je powtarzał. I dodawał: – Powinniśmy przestać pielęgnować stereotyp, zgodnie z którym artysta pochodzi z innej planety. To nie Bóg wiesza prace w muzeum.

Taki sposób myślenia ma oczywiście praktyczne konsekwencje. Przede wszystkim Eliasson nie stroni od projektów kojarzonych ze światem komercji, za co przez jednych bywa krytykowany (bo się sprzedaje), a przez drugich hołubiony (bo zrywa z elitaryzmem). Ostatnio na przykład w ramach BMW Art Car Collection zaprojektował napędzany wodorem samochód, który później przykrył grubą warstwą lodu. Spod lodowej konstrukcji (auto przechowywano w specjalnej chłodzonej sali) przebijało delikatne żółte światło.
Wcześniej, bo w 2006 roku, Olafur Eliasson zgodził się na współpracę z firmą odzieżową Louis Vuitton i zamiast bożonarodzeniowych dekoracji w witrynach sklepów Vuittona na całym świecie pojawiły się lampy przypominające oko (projekt nazywał się zresztą „Eye See You” – „Oko cię widzi”, ale i „Widzę cię”). Jak artysta tłumaczył ów mariaż ze światem torebek, sukienek i płaszczy? Zadecydował po prostu, że zysk z przedsięwzięcia trafi na cele charytatywne, czyli konto fundacji 121ethiopia, którą założył wraz z żoną (Eliassonowie mają dwójkę dzieci adoptowanych właśnie w Etiopii).

Nie można udawać, że rynek nie istnieje – uważa artysta. Trzeba raczej śmiało wkraczać na jego terytorium i robić swoje. Czyżby więc uwięzione pod lodem bmw było zapowiedzią ekologicznej katastrofy, na którą tak ciężko pracuje przemysł motoryzacyjny? Z kolei złote oko w witrynach Vuittona opromieniało blaskiem sylwetki tych, którzy zapatrzyli się w sklepową wystawę. Czy miała to być metafora iluzji bogactwa i luksusu, jaką oferuje świat konsumpcyjnych dóbr? A może jednak iluzoryczne jest przekonanie, że współpracując z globalnymi koncernami, można zachować autonomię?

Dotykać eksponatów!
Niezależnie od odpowiedzi na powyższe pytanie złote oko to jeden z dobrych przykładów na to, że sztuki Eliassona się nie podziwia, lecz się jej doświadcza. Nawet w galerii za pomocą wody, świateł, mgły islandzki artysta wyczarowuje przestrzeń, która nie jest obiektem sztuki. Nie można spojrzeć na nią z dystansu jak na obraz w Luwrze, a co więcej, chodzi tu właśnie o przełamanie owego dystansu. – Fizyczne doświadczenie działa dużo mocniej niż czysto intelektualny odbiór – przekonuje Eliasson. – Mogę wytłumaczyć wam, czym jest chłód, ale poprzez moją sztukę pozwalam też go odczuć.

W gazecie skazani jesteśmy, niestety, na słowa, nie poczujecie więc przez papier ani chłodu, ani wilgoci. Świadoma ułomności słów podejmę się więc wytłumaczenia, na czym polega fenomen Eliassona. Oto instalacja „Beauty” (1993). Zwykły wąż z mnóstwem otworów, lampy i woda. Jeśli staniecie w odpowiednim miejscu, na delikatnej wodnej kurtynie zobaczycie tęczę. Każdy zresztą widzi ją inaczej. Jeśli jednak zbliżycie się za bardzo, czar pryśnie.

Teraz przyjrzyjmy się „Your Sun Machine” (1997). Artysta wyciął w dachu galerii w Los Angeles niewielki otwór, przez który wpadało słońce. W ciągu dnia snop światła wędrował sobie po podłodze i ścianach. Odwołując się do zjawisk naturalnych, ale sięgając po mechaniczne środki, Olafur Eliasson nie tylko uświadamia nam, w jak bardzo sztucznym środowisku dziś żyjemy, ale też gwarantuje niezwykłe wrażenia.

Emocje osiąga bardzo prostymi metodami. W londyńskiej Tate, gdzie jaśniało sztuczne słońce, panował odświętny, podniosły nastrój jak na niedzielnej mszy. „360 Degree Room of All Colour” (2002), zaaranżowany w galerii okrągły pokój, w którym wciąż zmieniały się kolory był, jak spacer po tęczy. Ludzie, po których spływało światło, stawali się częścią widowiska, a razem z barwami w salce co chwila zmieniał się nastrój. Eliasson nie jest twórcą, przy którego pracach zobaczycie tabliczkę „Nie dotykać” – wręcz przeciwnie, chce, by ludzie uczestniczyli w tym, co robi. Jak wówczas, gdy na biennale w Sao Paulo stworzył… ślizgawkę, którą udostępnił zwiedzającym. Lód w tropikach zrobił furorę, i to tak wielką, że po kilkunastu dniach instalacja została zlikwidowana. Jeśli jednak ludzie zapamiętali coś z tamtego biennale to na pewno fantastyczną zabawę na lodowisku. Tylko co to ma wspólnego z działaniami artystycznymi? – Relacja między tobą a sztuką jest sztuką – mawia Olafur Eliasson.

Wszyscy jesteśmy artystami Your. Twój. Właśnie to słowo najczęściej pojawia się w nazwach dzieł Eliassona. „Your Sun Machine”, „Take Your Time”, „Your Tempo” – to tylko kilka przykładów. To my tworzymy sztukę, nasz odbiór, za każdym razem inny, zawsze indywidualny. Gdyby spróbować wszystkie jego projekty sprowadzić do wspólnego mianownika, można by chyba powiedzieć, że zamierzeniem Islandzkiego artysty jest przełamanie naszej pasywnej postawy wobec świata. Kiedy barwi rzeki na zielono – oczywiście nieszkodliwym płynem – albo tworzy wodospad płynący do góry (na długo przed nowojorskim projektem), próbuje wytrącić nas z utartych kolein myślenia i postrzegania. Zadajemy sobie za mało pytań na temat otaczającej nas rzeczywistości, zbyt łatwo wierzymy własnym oczom i zmysłom. Dlatego konstruując gigantyczne słońce, Olafur Eliasson przy okazji obnażył cały mechanizm, który powołał je do życia, chciał bowiem pokazać, jak niewiele trzeba, by nas zmanipulować. Cała mistyczna aura w Hali Turbinowej Tate Modern powstała dzięki technice. A jednak ludzie dali się jej uwieść.

– Nasze zmysły są produktem kultury – uważa Eliasson. – Żyjemy w przekonaniu, że świat jest zorganizowany w jeden konkretny sposób.
Artysta nie chce jednak, byśmy stali się bardziej podejrzliwi, lecz bardziej otwarci, byśmy zaufali własnej intuicji i emocjom, a nie podsuwanym zewsząd gotowym rozwiązaniom. Byśmy – mówiąc górnolotnie – bardziej świadomie tworzyli relacje z naszym otoczeniem.
Ciekawe, czy nowojorskie wodospady okażą się wydarzeniem na miarę londyńskiego „The Weather Project”, czy jednak skala przedsięwzięcia przesłoni artystyczny zamysł. To już nie jest nawet największa sala w galerii, ale środek wielkiej metropolii. A całe przedsięwzięcie tyleż artystyczne, ile turystyczne. Władze miasta liczą na 55 milionów dolarów wpływów (koszt projektu to 15 milionów), organizowane są wycieczki statkami do wodospadów, uczestnicy niektórych będą mogli nawet posłuchać nagranego komentarza Eliassona. A turystyka, jak wiadomo, wyjątkowo nie sprzyja indywidualnemu doświadczeniu. Dotąd ludzie chcący oglądać projekty Islandczyka musieli zbaczać z drogi, tym razem wkroczą na utarty szlak.

Jesienią jednak huk wody między Manhattanem a Brooklynem ucichnie, a East River znów zamieni się w zwykłą rzekę. Nad czym będzie wówczas pracował Olafur Eliasson? Zawróci bieg Amazonki? Stworzy sztuczny tajfun? A może zawiesi na niebie fałszywy księżyc?
Być może, ale na sto procent wiadomo jedno: w przyszłym roku przygotuje instalację w… Warszawie! W planowanym przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej i władze stołecznego Targówka „parku rzeźby” znajdą się w sumie prace czworga artystów. Co dokładnie stworzy Islandczyk, to na razie tajemnica. Pewnie jak zwykle będzie próbował nas pięknie oszukać.



Oto samochód przyszłości, czyli BMW H2R według Eliassona

Małgorzata Sadowska Przekrój