Podkładać nogę sztuką

Z Markiem Wawro – artystą, którego wernisaż podsumowujący 25-lecie działalności twórczej odbędzie się 18 listopada o godz 18:00 w kieleckim BWA – rozmawiała Agnieszka Kozłowska – Piasta.– Jak się podejmuje decyzję, że się zostaje artystą, że człowiek ma zamiar związać swoje życie ze sztuką?
– Wydaje mi się, że taki wybór, kiedy staje się wyborem, dużo wcześniej stał się już faktem. Wybór życia powinien być świadomy. Na taki wybór składa się wiele czynników. Z pewnością jednym z nich jest uznanie w oczach innych, potwierdzenie, że to, co się robi ma sens, że się znajduje jakąś nić porozumienia z odbiorcami. Na pewno decyduje o tym także satysfakcja w postaci gratyfikacji, że ktoś, kto to akceptuje chce to nawet kupić. Nie udawajmy, że artyści żyją z powietrza, bo to przecież nieprawda. Do tego dochodzi pewna dojrzałość twórcza. Ona nie działa na zasadzie olśnienia, tylko pojawia się w sposób niezauważony. Ta dojrzałość to raczej wartościowanie tego, co się do tej pory osiągnęło, patrzenie wstecz, żeby znaleźć siebie w przeszłości, wyciągnąć wnioski i z tych wniosków budować pewną przyszłość. I to wtedy jest ten moment, kiedy ten wybór zaczyna być świadomy. Te względy irracjonalne, materialne i te duchowe one wszystkie muszą się jakoś sumować. I wtedy to jest może nie moment, bo to rozkłada się w czasie, może trwać rok, albo dwa, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że podjął taka decyzję i że to właśnie jest jego wybór drogi życiowej.

– Obchodzi pan jubileusz 25-lecia twórczości, 3 razy zdobywał Pan Grand Prix „Przedwiośnia”. Czy czuje się pan artystą z górnej półki ?
– Chciałbym się czuć artystą z górnej półki. Tylko co to znaczy z górnej półki? Są twórcy, którzy w jakimś szerokim gremium nie funkcjonują, ale bardzo dobrze się sprzedają. Czy to wystarczy, aby uznać ich za twórców z górnej półki? Górna półka artystyczna powinna gwarantować wysoką wartością intelektualną, za którą szłaby porządna wartość materialna. Niestety nie jest to częste zjawisko, więc i definicja górnej półki mi się wymyka. Sztuka dzisiaj nie jest jednoznaczna. Jej opowiadanie o rzeczywistości rozgrywa się na wielu poziomach. Aby ją ocenić trzeba dużo obserwacji i przede wszystkim poznania twórcy. To, co ja robię, jest adresowane do ludzi, którzy mają podobne problemy, szukają podobnych rozwiązań, operują w podobnej materii. To świadczy o tym, że nie jest człowiek wyalienowany, że nie jest świrem w tej rzeczywistości, tylko że takich ludzi jest może trochę mniej. To dobrze, bo sztuka jest z natury elitarna, jeśli mówimy o sztuce oczywiście. Twórczość jest dla każdego, ale sztuka jest dla nielicznych. Ja rozgraniczam sztukę i twórczość. Twórczość to są intencje plus doświadczenie plus warsztat i tak dalej. Może się to skończyć na intencjach, warsztacie i wtedy mamy do czynienia ze znakomitym rzemiosłem, bez ducha. Bo sztuka to jest ta materia – to całe rzemiosło plus duch. Czyli pewna osobowość, tchnienie osoby, która obdarza swoją niezwykłą intymnością widzenia świata swoje dzieło. Sztuka musi mieć te cechy, jeśli ich nie ma – zostaje tylko twórczością, a czasami tylko jakąś rzemieślniczą działalnością. To dzieje się bez szkody dla rzemiosła, ale też z wielkim zyskiem dla sztuki, że nie ma takich pretensji, bo i po co?

– Jak tego ducha zauważyć, docenić ?
Na tak postawione pytanie dać odpowiedź może jedynie czas.

– Jak pan ocenia swoją twórczość w kontekście nagrody na Przedwiośniu i jubileuszu?
– Przy konfrontacji z innymi twórcami najistotniejszy jest wybór prac. Patrzenie na swoje prace, na swój dorobek, z pozycji „ulubionych prac” jest najgorszym rodzajem patrzenia, krzywdą, jaką można wyrządzić swojej twórczości. Te ulubione wcale nie muszą być dobre. Na to nie da się spojrzeć z perspektywy poszczególnych prac. To raczej jest pewna droga, która obrazuje pewien tok myślenia i rozumowania. Jeśli tego nie ma, jest źle. Nawet w przypadku tych prac, które nie są najlepsze, nie są idealne, to one spełniają swoją rolę. To jest taka trampolina, z której się człowiek odbija, poprawia w następnej pracy. A jak to można zrobić, jeśli nie w sposób praktyczny? Twórca, który staje się filozofem własnej twórczości, zaczyna zjadać swój ogon. Zaczyna przypominać bardziej tubę własnych prób, własnych chęci w aspekcie jakieś bardziej lub mniej dopasowanej teorii niż rzeczywistego twórcę, którego rolą jest przede wszystkim obrazowanie.

– Niedługo w kieleckim BWA zobaczymy Pana wystawę podsumowującą 25-lecie pana twórczości. Wystawa w Busku, także podsumowująca pana twórczość, nie była retrospekcją. A jaka będzie kielecka wystawa?
– Rzeczywiście, 18 listopada otwieram tą wystawę w BWA w Kielcach. Tak, jak zauważyła Stasia Zacharko, która od wielu lat zajmuje się moją twórczością, każdy mój jubileusz, (chyba ich nie było dużo, w sumie ten jest trzeci, który obchodzę), jest dla mnie powodem do zaakcentowania czegoś nowego. Nie chodzi o to, żeby wracać. Na retrospekcje będzie czas. Być może w przyszłości, ktoś zada sobie trochę trudu, albo będzie miał potrzebę, aby to jakoś uporządkować i pokazać. Póki co, dla mnie jubileusze są pretekstem bardziej towarzyskim do zaanonsowania, słuchajcie: oto, co ja robiłem przez pięć lat, żadnych innych podtekstów. A żeby było jeszcze ciekawiej na wystawie w Kielcach pokażę nieco inny zestaw prac od tego, co pokazałem w Busku. Nawet powiedziałbym, że w 60 procentach będzie to inny zestaw. To nie znaczy, że ja ten czas, który dzieli te wystawy od lipca w Busku do listopada w Kielcach, wypełniłem gorączkowym myśleniem, aby zaistnieć za wszelką cenę inaczej. Ja pokazuję w Kielcach to, czego w warunkach buskich technicznie nie mogłem pokazać. Będzie tu obiekt, przy którym pracowałem specjalnie pod kątem kieleckiego BWA. Ta dłuższa sala nasunęła mi pewien pomysł, który teraz zrealizowałem. To jest rodzaj instalacji, myślę, że nie popełnię tutaj żadnego nadużycia, sięgając po termin instalacja. Instalacja to jest obiekt, który wyraża jakąś ideę, nie będę uprzedzał jaką, w oparciu o różne nośniki, różne media, które razem połączone w jednym pomieszczeniu, tworzą jedną pracę. Ta praca buduje się na zasadzie zderzeń wszystkich elementów i ona – jakby to powiedzieć – eksploduje w podświadomości wewnętrzną projekcją, czyli tym, co człowiek czuje. Moje działanie mieści się w tej formule, w tej definicji. Opowiada o pewnym fragmencie mojego życia, który jest wyjęty z całej linii życia. Unaocznienie jej zajmie mi 16 metrów długości. To właśnie są te otwarte drzwi…

– Czy to znaczy, że w tym kierunku teraz pan pójdzie?
– Będzie powstawał taki cykl prac który będzie nosił tytuł wspólny – cokolwiek by to nie znaczyło – „Interior”, a więc świat wewnętrzny, który od początku do końca będzie wykreowany. Prace będą numerowane, już bez tych literackich podtytułów, które wcześniej były. Będą to rozważania trochę filozofujące, może nie filozoficzne, bo popełniłbym nadużycie. Mój wiek i doświadczenia, (obie te rzeczy nie muszą iść w parze), te 25 lat, upoważnia mnie, żeby zrobić sobie taki bilans swojej twórczości, swojej świadomości i określenia tego, co by się chciało robić dalej. I ja takie porządki wewnątrz sobie robię i chciałbym, żeby ten świat, o którym opowiadam i będę opowiadał nadal, był taki bardziej czysty w przesłaniu, w formalnym działaniu, bez zbędnego gadulstwa. Przychodzi taki moment w życiu, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że słowo waży, że słowo potrafi sprawić olbrzymią radość, potrafi zabić, ośmieszyć, wzbudzić współczucie. W związku z tym trzeba brać odpowiedzialność za to słowo i ja to przekładam na język sztuki, twórczości, plastyki.

– A jak wygląda pana praca? Staje pan przed pustym płótnem, kartką, deską i co się dzieje dalej?
– Od bardzo wielu lat nie robię szkiców do swoich prac. Dla mie jest ważny sam proces twórczy. Nie jest istotne, co maluję na takiej szkicowej kartce. Dla mnie ważne jest to, co mieści się między tymi kreskami. Coś, co wypełnia w sensie idei tą przestrzeń. Przyjemności dostarcza mi sam proces twórczy, ta mazianina cała, to grzebanie w farbie, w rysunku, w pastelu. Pewna dynamika myślenia i pracy, pewne niespodzianki. Ja uwielbiam niespodzianki. Staram się szybko reagować, aby je wykorzystać. Szkic jest tylko szkieletem: jak się mam poruszać, klucz, opowieść. Częstokroć i to może ulec zmianie, bo górę biorą pewne emocje. Unikam dokładnych szkiców, bo szkic zabiera to świeżość myślenia, a dla mnie celem jest tworzenie, a nie stworzenie. To, że powstają rzeczy po drodze, bo powstają, to jest tak zwany proces uboczny.

– Czy pana obrazy opowiadają historie?
– Obraz jest wynikiem opowiadania wewnętrznego, które ja sobie przygotowuję wcześniej, i jest unaocznieniem tego opowiadania które odkłada się w pamięci, czyli jest de facto magazynowaniem czasu. Jest nośnikiem historii i pewnym zamkniętym etapem.

Jesteśmy osaczeni przez przedmioty. Pan zwraca uwagę na przedmioty…
– Jestem zdania, że przedmioty, które towarzyszą osobom, przyjmują ich cechy. Stąd był ten cykl prac nazywany „Archetypy”, a więc sytuacje, które towarzyszą człowiekowi i obrosły przez tysiące lat w kulturze ludzkiej konkretną definicją, terminem. Stół to jest stół – nie ważne, czy on będzie z marmuru, czy on będzie pozłacany, czy to będzie płyta z neolitu, podłożona dwoma kamieniami, to jest zawsze stół, to jest przedmiot. To pojęcie się nie zmienia. Zmienia się tylko wygląd. Ale też one zawsze towarzyszyły człowiekowi. Na przykład łóżko, które było miejscem narodzin i miejscem śmierci. Stół, przy którym można się było poróżnić, można się było dogadać, można było świętować ważne wydarzenia z życia rodziny, można było decydować o losach świata, państwa. Człowiek ma takie miejsca, ma przedmioty. Na przykład: ogląda stare kredensy gdzieś u rodziców, dziadków. Kontakt z tymi artefaktami uruchamia wokół nich projekcję wspomnień.

– A czy dotyczy to również miejsc?
– Dopiero po latach, kiedy się znajdę w tym samym miejscu, przychodzi refleksja, rodzaj deja vu: tak, ja tam byłem, nie wiem dokładnie czy to było w tym samym miejscu, ale podobnie wyglądało to drzewo które zostało pozbawione liści, podobnie zapachniały mi zgniłe liście, zabrzmiały jakieś dźwięki. To powoduje falę rozżewnienia, takiego nieuchronności odejścia, które powoduje, że człowiek zaczyna się cieszyć tym, co jest. Świadomość tego, że odchodzi się w niebyt, bo to przecież jest nieuchronne. I to powoduje, że człowiek obiecuje sobie że zrobi wszystko, aby ten czas który mu pozostaje, przeżyć pełniej. A potem przychodzi kolejny dzień ucieka ten nostalgiczny moment, wraca rzeczywistość, która zaciera skwapliwie to uczucie. Konieczne sa takie momenty i celebracja takich chwili. To pomaga odetchnąć, rozliczyć się i pomyśleć o tym co dalej.

– Jak patrzy plastyk na otaczający nas świat? Obrazami?
– Można patrzeć i malować to co się widzi jak fotograf, który szuka dobrych ujęć, albo patrzeć i malować to co się czuje. W obu przypadkach efektem będzie obraz.

Współczesna sztuka idzie w kierunku prowokacji…
– Aby zwrócić uwagę na to co się dzieje, na pewne kontrowersyjne zjawiska które można przetworzyć na język plastyki, czasami należy użyć prowokacji. I ja to rozumiem. Nie zawsze jednak rozumiem prowokację dla samej prowokacji, tak jak mało przekonuje mnie obiekt pani Nieznalskiej. Choć szanuje ją, bo to młoda, fajnie zapowiadająca się dziewczyna która robi ciekawe rzeczy. Prowokacja jest zasygnalizowaniem w sposób maksymalnie udramatyzowany jakegoś problemu. To jest taki krzyk, zwrócenie uwagi na sprawę. Gorzej, jeśli ktoś krzyczy bezustannie. I to dotyczy także twórców.

A obieranie ziemniaków w Zachęcie?
– To jest wpisane w nurt sztuki. Jedni mówią, że kulinarnej, a drudzy mówią, że sztuki przez niekoniecznie duże S. Zderzenie tej sytuacji, obieranie ziemniaków w galerii przeznaczonej do czego innego to uzmysłowienie, że jest to miejsce takie samo, jak każde inne. Czy waga problemu, jaki się w ten sposób porusza jest warta takiego zachodu, to już jest zupełnie inna sprawa. Jedni krytycy twierdzą, że tak, ja przyznam szczerze, że się uśmiałem.

– A palma na rondzie de Gaulle’a?
– Jestem zwolennikiem takich fajnych rzeczy. Mnie to serdecznie bawi. W naszym klimacie to przecież nieprawdopodobne. W samym centrum Warszawy stoi coś, co wygląda jak palma. Proszę zwrócić uwagę, jak to zmieniło całe otoczenie. Jeden obiekt plastyczny, a ile nasuwa skojarzeń. Ta palma pozwala marzyć. Jest w niej coś przyjemnego, ciepłego, tak jak dzieci które ciągle marzą o jakiś podróżach, o przygodzie. Palma jest takim synonimem tych marzeń. Bardzo mi się podoba ten pomysł, bo on troszeczkę sprawia, że Warszawa w tym miejscu nie jest taka powazna. To jest taki element, który pozwala pomarzyć, odetchnąć, taki zawór bezpieczeństwa.

– Czy dzieła sztuki powinny wychodzić na ulice, atakować odbiorców w miejscach publicznych?
– Oczywiście, że tak. To nas czeka, to już się dzieje. Jest szereg uwarunkowań naszego życia. Często te intelektualne zostają gdzieś tam w tyle. Człowiek odczuwa ich potrzebę, tylko albo mu się nie chce – takich jest bardzo mało- albo nie ma czasu, bo musi walczyć o byt. Dlatego należy to ludziom ułatwić, należy podkładać im nogę tą sztuką. Trzeba wychodzić i to dla dobra twórców i dla dobra tych, którzy o tę sztukę będą się ocierać.

– Co dla Pana – artysty znaczy, że coś jest ładne?
– Piękno mieści w sobie sprawy uczuciowe, a ładność niekoniecznie, bo jest najprostszym wrażeniem estetycznym. Japończycy mają takie powiedzenie: To, co jest doskonałe w swojej formie, nie pozostawia pola wyobraźni, dlatego nie może być piękne. Ładne kojarzy mi się z wrażeniami estetycznymi z czymś, co ma zaspokoić najpierwsze instynkty związane z przyjemnością odbioru. Piękno jest wzbogacone o wrażliwość klimat, o uczucia, o reakcje, o wzruszenie, o płacz, o śmiech, o zdenerwowanie. To się mieści w pięknie. Ładne przenosiłbym raczej w kierunku rzemiosła. To jest trochę kaleki termin, mało wymiarowy. Podpieram się pięknem, bo to dla mnie taki termin 3D. Ładne, to a x (razy) b, czyli to, co się widzi na pierwszym planie.

– Co uważa pan za swój największy sukces?
– To, że w dalszym ciągu zajmuję się twórczością.

– Czy ma pan jakieś marzenie artystyczne?
– Mieć pracownię. Wszystkie moje obraz są w kilku miejscach w Kielcach i w kilku miejscach w Busku. Do większych prac mój przyjaciel w Busku udostępnia mi miejsce. Chciałbym mieć swoją własną pracownię…

———————
Marek Wawro urodził się w 1953 r. w Busku Zdroju, uprawia malarstwo, rysunek i grafikę warsztatową. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków oraz Stowarzyszenia Pastelistów Polskich. Stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w roku 2000. Od 1980 roku zorganizował 34 wystawy indywidualne na terenie kraju oraz w 1996 roku w galerii POSK w Londynie. Brał udział w około 30 wystawach zbiorowych. Był 11 razy nagradzany w tym trzykrotnie Grand Prix (1992, 2003, 2005) w konkursie „Przedwiośnie” na najlepszego artystę regionu świętokrzyskiego.

Oficjalna strona autora: www.wawroem.civ.pl