Polacy pod czarnym orłem

Urodzili się nad Wisłą, mimo to po piłkarskie laury sięgali wraz z reprezentacją Niemiec. Nie było okresu w historii, by w niemieckim teamie zabrakło piłkarzy o polskich korzeniach. Lukas Podolski i Miroslav Klose to tylko ostatni z nich.Nigdy nie dowiemy się, jak naprawdę grał Ernest Wilimowski. Podobno był lepszy niż Lato i Boniek razem wzięci, ale na wyblakłych kronikach z lat 30. widać niewiele. Bożyszcze przedwojennego Śląska, kochał sławę, nie wylewał za kołnierz, uchodził za playboya, a cztery bramki strzelone Brazylii w przegranym 5:6 meczu mistrzostw świata w 1938 roku uczyniły go światową legendą. W 1942 roku Polska miała być jednym z faworytów MŚ, Wilimowski znów mógł być gwiazdą. Ale w 1942 grał już dla innej reprezentacji. Zamiast orła białego na piersi miał czarnego ze swastyką.

– W 1940 roku Ernest jak wielu Ślązaków przyjął niemieckie obywatelstwo – opowiada „Przekrojowi” Karl-Heinz Haarke, autor biografii piłkarza. Sam uważał się raczej za Niemca. – Z mamą mówił głównie po niemiecku i tylko przypadek zrządził, że gdy w 1922 dzielono Śląsk, sześcioletni chłopak mieszkał po polskiej stronie.

Po wojnie na Wilimowskiego wylewano kubły pomyj, do swojej śmierci w 1997 roku nigdy nie pokazał się na Śląsku. Jego następcy, Polacy w reprezentacji Niemiec, nie musieli już podpisywać volkslisty. Trafiali do Niemiec przez emigrację i zasilali najsilniejszą jedenastkę świata. Nie było dłuższego okresu, by reprezentacja Republiki Federalnej grała bez posiłków z Polski.

Bohater i zdrajca

Wilimowskiemu wojna ukradła karierę. Gdy wybuchła, miał 24 lata i dobre kilka sezonów gry przed sobą. Występy w reprezentacji III Rzeszy i w cieniu wojennej tragedii dały mu niewiele. Po wojnie było już za późno na reprezentację. Jego gwiazda blakła. Został w RFN, osiadł w Karlsruhe, dobrze się ożenił, dostał nawet ciepłą posadę w magistracie. – Ojciec brał życie takim, jakie jest – mówi „Przekrojowi” najstarsza córka Wilimowskiego Sylvia. – Niemiecki Związek Piłki Nożnej oferował mu nawet pracę, ale odmówił. Twierdził, że powinni to robić ci, którzy w tym kraju wyrośli.

W 1954 roku już mało kto pamiętał o dawnym idolu, gdy reprezentacja RFN pokonała w finale MŚ faworyzowanych Węgrów. Richard Hermann i Friedrich Laband siedzieli na ławce rezerwowych. Pierwszego wojna zastała w Katowicach, gdy miał 16 lat, drugi urodził się w Zabrzu – wówczas po niemieckiej stronie granicy. – Podczas tego finału całe podzabrzańskie Zaborze siedziało przy radioodbiornikach, by po ostatnim gwizdku sędziego w iście latynoski sposób cieszyć się z ich zwycięstwa – mówi „Przekrojowi” Marcin Wiatr z Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach.

Polskie historie w reprezentacji Niemiec bywały też smutne. Znakomity pomocnik Richard Malik z Bytomia grał w latach 30. dla reprezentacji Niemiec. Jego kuzyn Leonard Malik z Katowic występował w reprezentacji Polski. Żaden z nich nie przeżył wojny. Richard zginął na froncie w Rosji, a Leonard w obozie przejściowym dla wysiedlanych z Polski Niemców.

Eksplozja polskobrzmiących

Po wojnie kolejna fala polskich piłkarzy. Hermann i Laband, w latach 70. Harald Konopka z 1. FC Köln, potem Dariusz Wosz z Piekar Śląskich, jedyny, który zagrał zarówno dla NRD, jak i RFN oraz jeden z najlepszych strzelców Bundesligi (126 bramek), urodzony w Tarnowskich Górach Martin Max.

Nowe pokolenie niemieckich piłkarzy pochodzenia polskiego to czasy najnowsze, synowie emigracji drugiej połowy lat 80. Para napastników Miroslav Klose (urodzony w Opolu) i Lukas Podolski (Gliwice) porozumiewa się na boisku po polsku. Naciskany przez prasę trener Janas wysłał nawet kilka koszulek z białym orłem i prestiżowym numerem 10 Lukasowi Podolskiemu, ale „Poldi” wybrał ofertę gry dla Niemiec. Gra dla jednego z faworytów MŚ daje po prostu sto razy więcej adrenaliny.

20-letni Eugen Polanski, urodzony w Sosnowcu gracz Bundesligi, walczy o miejsce w kadrze Niemiec. – Przyjechałem tu jako trzylatek, chodziłem do niemieckiej szkoły, więc na pytanie czy chcę grać dla Polski, powiedziałem, że wolę dla Niemiec – tłumaczy „Przekrojowi”. Zdecydowanie woli rozmawiać po niemiecku.

Rafał Woś, Przekrój