Zap Mama in Wawa

Po raz pierwszy w Polsce wystąpi belgijska piękność Marie Daulne, znana bardziej jako liderka zespołu Zap Mama – grupa to jeden z najbardziej odjechanych projektów muzycznych, które urodziły się w Europie w ostatnich kilkunastu latach.Piosenkarki prezentują na scenie nie tylko swe wdzięki, jak to często bywa w przypadku zespołów złożonych z samych kobiet, ale i całkiem niezłe umiejętności muzyczne. Można się będzie o tym przekonać na jedynym w naszym kraju koncercie, który odbędzie się 30 listopada w klubie Palladium w Warszawie (bilety od 22 października).

Z i do Afryki

Zap Mama to nie nazwisko ani pseudonim artystyczny jednej osoby, ale nazwa grupy, na czele której stoi pochodząca z Zairu (obecnie Demokratyczna Republika Konga) utalentowana wokalistka Marie Daulne. Jej dramatyczne losy mogłyby posłużyć za materiał na bestsellerową książkę sensacyjną. Ojciec, z pochodzenie Belg, zginął w czasie rewolucji, jaka wybuchła w Zairze w 1960 roku. Matka Marie, bojąc się o siebie i życie nienarodzonej jeszcze córki, schroniła się w lesie. Przygarnęło ją plemię Pigmejów. Kiedy dziecko przyszło na świat, kobieta zdecydowała się uciec do Europy. Udało jej się, nie bez problemów, dotrzeć do kraju rodzinnego zmarłego tragicznie męża. Tam też mieszkają obie do dziś.

Marie od najmłodszych lat przejawiała niebywałe talenty muzyczne. Swój pierwszy zespół założyła, mając 20 lat. Interesowała się naturalną muzyką afrykańską, w szczególności zaś – co zrozumiałe – muzyką Pigmejów. Poszukując własnych korzeni, nie tylko muzycznych, postanowiła wybrać się do Afryki. Ta podróż odmieniła jej życie. Wśród rdzennych mieszkańców czarnego lądu znalazła bliskich, ale także inspirację do tworzenia muzyki. Tak narodziła się nowa Marie i jej grupa Zap Mama. Dziewczyna skrzyknęła do zespołu koleżanki Sylvię Nawasadio, Cecilię Kandonda, Sabinę Kabongo i Celinę 'T Hooft, które – podobnie jak ona – miały afrykańskie korzenie i nie chciały się ich pozbyć na rzecz europejskich wpływów.

Afrykańskie indie

Debiut zespołu, album Adventures in Afropea, nawiązujący w tytule do tej znaczącej podróży, okazał się najlepiej sprzedającą się płytą niezależnego, ale prężnie działającego wydawnictwa Luaka Bop Records, promującego głównie szeroko rozumianą world music.

Czego na tym albumie nie ma! Na dobrą sprawę można by wrzucić ten longplay do tak modnego ostatnio kotła o nazwie indie, z tym że był to rok 1993 i wtedy mało kto to pojęcie znał. Tygiel kulturowy, jaki powstał z połączenia pięciu różnych osobowości, zaowocował płytą przepełnioną emocjami, różnorodną, ekspresyjną i przede wszystkim przebojową. Niewątpliwym jej atutem jest oryginalny głos samej Marie Daulne. Ta piękna śniadolica kobieta o migdałowych oczach dysponuje mocnym, wyrazistym, a czasami ekstatycznym wokalem, który chyba tylko głuchego nie jest w stanie poruszyć. Wokalistka z niebywałą swobodą posługuje się zarówno angielskim, jak i francuskim, umiejętnie i ze smakiem wplatając do kompozycji afrykańskie zaśpiewy.

Druga płyta belgijskiego kwintetu Sabsylma ukazała się w 1994 roku i została przyjęta równie entuzjastycznie jak debiut. Do 2004 roku Zap Mama wydała jeszcze cztery albumy – Zap Mama (1995), 7 (1997), A Ma Zone (1999) i Ancestry in Progress (2004). To niewiele, zważywszy że niektóre zespoły wypuszczają na rynek czasami dwa longplaye rocznie. W tak zwanym międzyczasie nastąpiły poważne zmiany w grupie. Album A Ma Zone Marie nagrała całkowicie sama.

Muzycznie zawartość tych płyt stopniowo się zmieniała. Owszem, afrykańskie wpływy ciągle są widoczne, jednak pojawiają się nowe elementy, w tym R’n’B i hip-hop, przed którymi wcześniej Marie Daulne tak usilnie się broniła. Ta zmiana stylistyki zbliżyła ją jednak do kilku znanych wykonawców zza oceanu, m.in. Eryki Badu, The Roots czy czarnoskórego rapera Commona. Współpraca z tymi wykonawcami uczyniła z Belgijki postać znaną już nie tylko w Europie, ale na całym świecie.

Nowa Erykah

W ostatnich latach Zap Mama wydawała płyty dość nieregularnie, zdecydowanie rzadziej niż w początkach kariery. Pięcioletnia przerwa między A Ma Zone a Ancestry in Progress nie odbiła się specjalnie na jej popularności. W Belgii nadal jest niekwestionowaną gwiazdą, a i świat zdążył się o niej co nieco dowiedzieć. Jej piosenka iko iko została wykorzystana w ścieżce dźwiękowej drugiej części Mission Impossible. W sierpniu ukazał się album Supermoon. To zupełnie nowe wcielenie Marie Daulne, nie bez kozery nazywanej następczynią Eryki Badu. Z okładki zerka na nas dojrzała piękność, nieco podobna do Amerykanki, jednak bez charakterystycznego dla Czarnej Królowej turbana.

Od pierwszych dźwięków ten krążek urzeka – produkcją i leniwym groovem, prostymi a jednocześnie wyrafinowanymi harmoniami. Zmysłowy głos wychowanej na pigmejskich pieśniach dziewczyny nabrał z czasem wyjątkowego czaru. Chórki z Czarnego Lądu nadal przypominają nam, gdzie tkwią jej prawdziwe korzenie, jednak to już płyta, można powiedzieć, „amerykańska”. W tym przypadku to określenie jest jak najbardziej pozytywne. Nowe doświadczenia, które Marie zdobyła podczas współpracy z czarnoskórymi wykonawcami ze Stanów, pozwoliły jej oderwać się od ograniczeń konwencji, jaką sama sobie narzuciła. Broniła się przed czymś, co z jej głosem i potencjałem było nieuniknione. Broniła się mianowicie przed sławą. Tę płytę mogłaby śmiało nagrać Amerykanka, która nigdy nie była w Afryce, a jej rodzina mieszka w Teksasie od siedmiu pokoleń. Fakt, że słychać egzotyczne zaśpiewy w dziwnym narzeczu, jeszcze o niczym nie świadczy. Jedno jest pewne: Supermoon przyniesie Marie Daulne sławę, o jakiej jej matka nie mogła nawet marzyć.

Dariusz Klimczak, www.o2.pl