Telefon Tel Aviv – The Map Of What Is Effortless

Kiedy usłyszałam tą płytę po raz pierwszy w pewien grudniowy wieczór, nie mogłam uwierzyć w to co słyszę… Magia i ciepło, a momentami łzy w oczach….. To było rok temu, ale teraz znowu wracam do niej, przede wszystkim dlatego, żeby podzielić się tym niesamowitym nastrojem i ogromną dawką genialnych brzmień. Ot..taki prezent dla Wici na dobry początek roku 🙂Telefon Tel Aviv czyli Joshua Eustis i Charles Cooper, duet którego nie da się zapomnieć. Muzyka, którą tworzą to elektronika, bardzo pocięte bity, dużo żywych instrumentów, ogromna ilość sampli i przestrzenne brzmienie. Słuchając ich muzyki tonie się w morzu dźwięków. „The map of what is effortless” – mapa miejsc, których nie da się obronić…. Na tej płycie słychać, że jest to przede wszystkim serce, którego nie da się obronić przed żadnym uczuciem…

Rozpoczyna się delikatnie „When It Happens It Moves All By Itself” rytmy powolne, lekko leniwe ale z orkiestrą symfoniczną – idealne wprowadzenie do kolejnego kawałką – „I lied”. Mocnemu bitowi, orkiestrze i sporej ilości „kosmicznych” sampli towarzyszy głos Damona Aarona. Jestem pewna, że dla wielu osób stanie się to nr 1 na płycie.

Po romantycznych uniesieniach czas na coś żywszego. „My Week Beats Your Year”. Najcześciej przewijający się tekst w tym kawałku „so fresh” idealnie oddaje ideę tego numeru. Lindsay Anderson – wokalistka dołączając do „świeżych” bitów specyficzny wokal, nadaje charakteru całemu nagraniu. Ale znowu skok tempa, choć z miękkim lądowaniem. Ciepły, wręcz cukierkowy „Bubble and Spike” to jak dla mnie faworyt, idealny do całkowitego rozleniwienia. Numer 5 – czyli numer tytułowy „Map Of What Is Effortless” to bardzo wolny, bardzo orkiestrowy utwór choć z wieloma mrocznymi wstawkami w tle.

„Nothing Is Worth Losing That” czyli kolejna ballada na płycie z wokalem Damona Aarona nie zachwyca jest zbyt balladowa, choć z pewnością wielu osobom się spodoba. Zdecydowanie bardziej przemawa do mnie „What It Is Without The Hand That Wields It” – chyba najlepszy utwór na płycie. Specyficzny, ale ma w sobie to „coś”. Wzbudza niepokój, wprowadza zamęt by doprowadzić do względnego ułożenia bitów. Dwa ostatnie numery to ballady i mimo, że w „What It Was Will Never Again” Lindsay Anderson prowadzi nas w krainę powolnych bitów by przejść w lekko drapieżny klimat z mocno zaznaczonym gitarowym motywem, co robi naprawdę świetne wrażenie, tak przy „At The Edge Of The World You Will Still Float”, mam wrażenie, że „co za dużo to niestrawnie”. Za mało czystych brzmień, za dużo wokalu…

Płyta jest bardzo ciekawa i trudno o niej zapomnieć, a jeszcze trudniej nie wracać do niej co jakiś czas… A jeśli ktoś utonie w dźwiękach „The map..” to polecam ich pierwszą płytę – „Farenheit Fair Enough”, która skutecznie wyleczy z prostych bitów niemal każdego…