Brytyjskie Tindersticks jest jakby łagodniejszą odmianą Nicka Cave’a. Zespół prezentuje ballady nieraz wyjątkowo rozdzierające, jednak – przeciwnie do mistrza – nie wywołuje natychmiastowej depresji.Atmosfera jest bardziej intymna, kameralna – pewnie zasługa to nie tyle wypracowanego miksu popu z jazzem i rockiem, ale raczej wokalisty, którego głos natychmiast wyłącza słuchacza z rzeczywistości.
Ósmy studyjny album – „Falling Down a Mountain” – to zdecydowanie rozwinięcie pomysłów zapoczątkowanych 18 lat temu. Mamy tu pokaźne instrumentarium, które delikatnie kreuje klimat starego baru, gdzieś na uboczu. I, tak Bogiem a prawdą, jeśli „Peanuts” można by nazwać materiałem na singla, to jest on jednocześnie najlepszą wizytówką kapeli – leniwie sącząca się muzyką i TEN głos. Głos, który zapada na długo w pamięć, również dzięki zgrabnym kompozycjom. Koniecznie.
Mateusz Kowalski