Najbardziej nowatorski producent ostatnich lat tym razem się nie wykazał – obdarzony chłopięca urodą 32-letni Pharrell Williams objawił się przede wszystkim jako twórca przebojów R’n’B i hiphopowych.Współpracował ze znanymi raperami – Jay-Z, Snoop Doggiem i Nelly’m, wśród których czuje się chyba najlepiej, bo właśnie oni uświetnili jego album. Wraz ze swoim kumplem Chadem Hugo założył duet producencki The Neptunes. Razem nagrali hity dla wielu gwiazd z intrygującym „I’m Slave 4 U” Britney Spears na czele. Jako muzycy dali się poznać w zespole N.E.R.D.
Trzeba przyznać, że dotąd zawsze proponowali kompozycje nietuzinkowe. Stworzyli własny oryginalny styl łącząc i łamiąc elementy czarne z białym rockiem oraz czerpiąc inspiracje z przeszłości. Zadziwili oryginalnymi rozwiązaniami zupełnie nie pasującymi do dominującego stylu wschodniego wybrzeża Stanów.
Z tym większym zaciekawieniem oczekiwano solowego albumu Pharrella. I tym razem gwiazdor rozczarowuje. Po eksperymentach nie pozostało ani śladu. Żaden z utworów, może poza „Number One”, duet z Kanye Westem, nie odbiega od typowych dźwięków serwowanych nam zza oceanu. Zieje sztampą i nudą.
Wypalił się? Osiadł na laurach? Bał się ryzyka? Jedno jest pewne, to nie jest drapieżny i odważny Pharrell, znany wcześniej. Zapomniał, że konkurencja nie śpi. Wkrótce ukaże się przecież nowy album Justina Timberlake’a, który może zepchnąć Williamsa na samo dno.
www.wirtualnemedia.pl