Nowa płyta U2 to bubel

Słuchając nowej płyty U2 nie sposób oprzeć się wrażeniu, że irlandzcy giganci rocka wkroczyli w fazę „Rolling Stonesów” – nie nagrają już nic godnego uwagi, ale dalej będą brnąć w parodiowanie samych siebie.W wywiadach poprzedzających wydanie „No Line On The Horizon” nadworny producent U2 Daniel Lanois zapowiadał: „Nowa płyta powstawała w różnych miejscach – m.in. we Francji i Nowym Jorku, ale Bono uznał, że duchowe centrum świata znajduje się w Maroku. Efektem jest bardzo innowacyjny album – mieszanka nowoczesnych technologii i instrumentów akustycznych. U2 kłania się przyszłości, ale nie zapomina o tradycji”.

Ostatnie zdanie tego cytatu brzmi jak wyimek z reklamy jakiegoś szacownego banku i właśnie w kategoriach marketingowego bełkotu należy je traktować, bo o nowej płycie irlandzkich rockmanów można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest innowacyjna. „No Line On The Horizon” to bajaderka z okruchów starych płyt U2 przyprawiona nieznośnym popowym lukrem, który nawet nie jest słodki – co najwyżej mdły.

Tak naprawdę ten album najlepiej zaczynać słuchać od końca, bo tylko zamykający płytę numer „Cedars Of Lebanon” jest strawny, a w trakcie normalnego odsłuchu nie sposób do niego dotrwać. Bo zanim dotrzecie do tej łagodnej ballady, w której Bono melorecytuje poetycki tekst na tle gitarowych plam i po raz pierwszy nie napina wszystkich mięśni w ostatecznej próbie ocalenia świata, czeka was pradziwy bieg z przeszkodami.

Jedną z niech jest utwór „Breathe” – z nieciekawym fortepianowym riffem i solówką przypominającą te z nagrań The Scorpions. Po takim strzale trudno się podnieść, ale próbujemy dalej. „White Snow” to odpowiedź U2 na nowy amerykański folk – niestety naiwna quasi-countrowa balladka może przypaść do gustu co najwyżej ranczerom z Teksasu, którzy na dźwięk podniosłych waltorni i kołysanego westernowego rytmu upuszczą kapelusze z wrażenia. Z kolei na „Moment Of Surrender” Bono próbuje naśladować Bruce’a Springsteena. Ta w założeniu rozdzierająca ballada to ostatni gwóźdź do artystycznej trumny w jakiej mumie irlandczyków spoczywają od początku nowego wieku.

Możnaby jeszcze wybaczyć Bono i spółce brak koncepcji na płytę gdyby pojawił się na niej choć jeden hymniczny refren – specjalność zespołu. Niestety skandowane „uuuuu” w „Stand Up Comedy” a potem „ooooo” w „Unknown Caller” i „aaaaaa” w „Moment of Surrender” nie załatwia sprawy. Aż żal bierze, że do tego wtórnego pawia rękę przyłożył Daniel Lanois i Brian Eno. W tej sytuacji sądzę, że o wiele lepszym tytułem tej płyty niż „No Line On The Horizon” byłby tytuł „No Perspectives On The Horizon”.

—–
U2 „No Line On The Horizon”
Universal

Marcin Staniszewski dziennik.pl