Muzyka to nie jogurt!

Producenci płyt wcale nie dbają o miłośników muzyki. Obniżając ceny płyt chcą by ludzie więcej ich kupili, bo oznacza to większy zysk dla wytwórni. Ale nawet wielka obniżka ceny nie skłoni do kupowania marnej muzyki. Na świecie są dwa rynki fonograficzne. Jednym są słuchacze, którym zależy tylko na jednym – żeby swoją ulubioną muzykę mieć w domu, nawet za wysoką cenę. Drugim są właściciele wytwórni – tym zależy, żeby słuchacze kupowali muzykę, ale akurat tego wykonawcy z którym podpisali kontrakt.Nie można mieć im tego za złe – każdy musi z czegoś żyć. Tylko dlaczego ci pierwsi mają finansować tysiące „gwiazd” i ich promotorów, znikających z list przebojów szybciej niż się pojawiają? Zmorą producentów nie są systemy wymiany plików MP3 – oskarżać Napster czy Kazaa o spadek zysków jest tak samo bezsensowne, jak przykładowo 20 lat temu wypowiadać wojnę kasetom magnetofonowym. Zmorą jest natomiast promowanie (kosztem milionów dolarów!) beztalencia kreowanego przez specjalistów od marketingu, którzy do muzyki podchodzą jak do sprzedaży jogurtu.

Bezsensowność takiego podejścia do sztuki dobitnie pokazali artyści z Nowego Jorku – Witalij Komar i Aleksander Melamid. Zlecili oni specjalistom od badań rynkowych przeprowadzenie w kilkunastu krajach analizy „Wybór społeczeństwa. Najbardziej pożądany i najmniej pożądany”. Zgodnie z wynikami powstały więc dzieła, które z założenia powinny podbić świat. Obrazy te zostały m.in. wystawione w Warszawie – nazwanie ich kiczem byłoby komplementem. Ale ta wystawa z założenia miała pokazać bezsens marketingowego podejścia do sztuki. Firmy fonograficzne nie wyciągnęły jednak z tego wniosków i nadal sprzedają nam wytwory marketingowców, podawane jako arcydzieła. Niech się więc nie dziwią, że ludzie kupują płyty na Stadionie – tam przynajmniej płaci się za nie właściwą a nie zawyżoną cenę.

Sergiej Greczuszkin Wprost