Szacuje się, że w tym roku na festiwal Heineken Open’er przybyło ponad 40 tysięcy osób. Na gdyńskim skwerze Kościuszki wystąpiły takie gwiazdy jak Faithless, Snopp Dogg, Underworld, Lauryn Hill, The Music, The White Stripes czy Fatboy Slim.Również my wyruszyliśmy nad morze, by przyjrzeć się z bliska tej imprezie.
Czwartek, 7 lipca
Mimo że festiwal rozpoczynał się dopiero w piątek, postanowiliśmy wyjechać dzień wcześniej aby uniknąć korków, tłumów i innych niespodzianek. Na drodze na Pomorze było dziwnie pusto – nic nie zapowiadało oblężenia Trójmiasta. Również w samym Gdańsku/Gdyni nie było jeszcze widać zbytniego ruchu. Ale była to cisza przed burzą…
Piątek, 8 lipca
O 15 znaleźliśmy się na skwerze Kościuszki – główną scenę było widać już z odległości kilometra. Po prawej stronie skweru stanął wielki namiot, w którym przez dwa dni festiwalu wystąpili m.in. Pogodno, Boogiemafia, Tworzywo Sztuczne i węgierska grupa Neo. Przy kasie z biletami stała dłuuuga kolejka osób chcących załapać się na ostatnie wejściówki (potem można było je kupić już tylko od koników za ponad 250 złotych). Wieczór rozpoczął O.S.T.R.. Zaapelował o uczczenie chwilą ciszy ofiar londyńskiego zamachu – na wypełnionym po brzegi placu zapadła kilkunastosekundowa cisza. Gwiazdą tej części wieczoru miał być Snoop Dogg, który mimo że spóźnił się ponad godzinę i zagrał niewiele kawałków, dał całkiem niezły popis swoich umiejętności. Nie obyło się oczywiście bez półnagich panienek, zapachu zioła unoszącego się w powietrzu, cygara i mikrofonu z diamentami. Norma dla amerykańskiego rapera.
Około 23 na scenę weszli Faithless. Zgromadzeni na placu mogli usłyszeć (albo raczej zaśpiewać wraz z Maxi Jazzem) między innymi takie hity jak „God is a DJ”, „We come one”, „Insomnia” czy „Salva Mea” (większość utworów pochodzi z ostatniej płyty „Forever Faithless” z największymi przebojami tego zespołu). Był to ich drugi występ w Polsce – pierwszy raz zagrali miejsce miesiąc wcześniej na warszawskich torze wyścigów konnych. Naszym skromnym zdaniem w Gdyni wypadli gorzej, choć znakomicie rozkręcili publiczność przed występem kojelnej gwiazdy wieczoru – Fatboya Slima. Po dość długim oczekiwaniu (kiedy to scena główna dosłownie opustoszała i na jej środku stanęły dwa gramofony i mikser) na scenie pojawił się Norman Cook, który uraczył publiczność dość energicznym setem mieszając różne style i gatunki muzyczne – usłyszeć można było m.in. „Billie Jean” Michaela Jacksona czy „Walk like an Egyptian” przeplatane utworami Fatboya, m.in. „Rockafeller Skank”. Niektórzy, włączając autora tej relacji, twierdzą, że nie pokazał on pełni swoich umiejętności, co więcej – momentami miało się wrażenie, że ma pewne kłopoty z opanowaniem gramofonów. Główną cześć wieczoru zakończył pokaz sztucznych ogni, rozświetlając niebo nad Gdynią. Najbardziej wytrwali mogli bawić się na do samego rana na drugiej scenie (w namiocie) przy dźwiękach serwowanych przez Boogiemafię.
Sobota, 9 lipca
Drugiego dnia festiwalu też nie mniej się działo. Wieczór rozpoczęły polskie grupy Sofa i Tworzywo Sztuczne pokazując, że u nas też można nagrywac muzykę na poziomie. Długo wyczekiwaną gwiazdą Hip-Hop Unit była oczywiście Lauryn Hill, która zaśpiewała między innymi piosenki z płyty „The Miseducation of Lauryn Hill” oraz kilka hitów z repertuaru zespołu The Fugees. Jej jak zwykle genialny głos wydawał się jakby nieobecny – ginął wśród całej ekipy muzyków. Również rozkład granych utworów nie był najtrafniejszy – skoczne kawałki przecinane były co chwilę akustycznymi balladami.
Kiedy tłum rozszalał się na „Fu-gee-la” czy „Ready or Not”, zaraz był stopowany spokojnym utworem. Wydawało się, że publiczność najlepiej bawiła się przy najstarszych utworach.
Po dawce hip-hopu przyszedł czas na Rock Unit z The Music, Neo i The White Stripes. O ile pierwsza dwójka zagrała dobrze, to występ rodzeństwa White był wydarzeniem naprawdę niesamowitym i to nie tylko ze względu na to, że publiczność dwukrotnie przerywała ich występ śpiewając Jackowi urodzinowe „Sto lat”, a on sam dziękował po polsku.The White Stripes zagrali (używając jedynie perkusji, gitary i czasem pianina / cymbałów) takie utwory jak „Jolene”, „Blue Orchid”, „The Nurse” czy „Little Ghost”. Z największym entuzjazmem zostało oczywiście przyjęte zagrane na bis „Seven Nation Army”.
Wieczór zakończyła w wislkim stylu brytyjska grupa Underworld, wyczekiwana przez cały czas trwania festiwalu. Nie zabrakło m.in. „Cowgirl”, „Push Upstairs”, „King of Snake” czy „Born Slipy” połączonych z niesamowitymi wizualizacjami, efektami (skanujące publiczność lasery, stroboskopy, dym) oraz obrazem przekazywanym bezpośrednio z kamery noszonej przez członka grupy po scenie. Kiedy występ Underworld zbliżał się ku końcowi (chociaż zakończenie trwało dobre 40 minut) nad zatoką w Gdyni było już całkiem jasno. Tak oto skończył się Opener Festival (chociaż ci, którym zostało jeszcze trochę siły po dwudniowym szaleństwie przenieśli się na drugą scenę aby trochę potańczyć). Czekamy na przyszły rok – jak zapowiadają organizatorzy, pojawi się się jeszcze więcej gwiazd, czego nam wszystkim życzę.
Naszym zdaniem…
Zaliczamy Opener Festival do jednego z większych wydarzeń w tym roku. Dzięki wszechobecnej reklamie na koncert przybyły tłumy, a kwota 200 złotych za dwudniowy bilet była warta tego co zobaczyliśmy/usłyszeliśmy (chociaż brakowało nam chociaż jednego darmowego piwa). Nie obyło się oczywiście bez zgrzytów organizacyjnych – na przykład kolejek do barów. Namiot dla mediów udało nam się odnaleźć dopiero drugiego dnia, ukryty gdzieś między sekcją dla VIP-ów a częścią „żywieniową” (z której początkowo nie można było wynosić początkowo piwa, co doprowadzało ludzi do szału, a jedynym środkiem płatniczym były wykupione wcześniej kupony o wartości 6 złotych, które miały skrócić kolejki – miały, ponieważ odnalezienie kas, gdzie można było je kupić okazało się nie lada wyczynem). Również z powrotem do miejsca noclegowego były pewne kłopoty – wiele osób spało w sąsiednim Gdańsku / Sopocie. Najwyraźniej organizator nie powiadomił PKP, że o 4 w nocy jakieś 10 tysięcy osób będzie chciało wcisnąć się w kilkuwagonową kolejkę podmiejską (co nam na szczęście się udało, innym też – przez okno). Jednak mimo tych drobnych zgrzytów każdy kto znalazł się na skwerze Kościuszki przyznaje, że było świetnie i nie może doczekać się już imprezy za rok. My zresztą też 🙂
Paweł Ufnalewski / o2.pl