Muzyczne przeboje

Wszelkie komisje i stylizowane na oskarowe akademie, wybierające co roku „najlepszych polskiej muzyki”, powinny poważnie zastanowić się nad sensem swojego istnienia, a najlepiej gdyby zawiesiły swą działalność na lat co najmniej pięć. Najpierw przydałoby się mieć z czego wybierać.To dosyć zabawne, że w kraju, w którym właściwie nie ma liczących się magazynów ogólnomuzycznych „złote płyty” daje się za marne 35 tys. sprzedanych egzemplarzy (aby osiągnąć te kilkanaście tytułów rocznie), komuś przychodzi jeszcze do głowy, by rynek ten oceniać. Tym zabawniejsze, że w rzeczonych komisjach siedzą ludzie, którzy, będąc producentami, przedstawicielami wytwórni, znanymi od lat muzykami są w zasadzie odpowiedzialni za słabe wyniki branży. Będąc prawie 40 milionowym państwem nie potrafiliśmy wykreować niczego, co zwróciłoby uwagę Zachodu (i Wschodu) na nasz rynek muzyczny, nie licząc pokazywanych na całym świecie zdjęć taplających się w błocie i kurzu tłumów na kolejnych Przystankach Woodstock, dzięki którym odkryto, że jest jeszcze na Ziemi kraj, w którym muzyka zatrzymała się na czasach Jimiego Hendrixa. Polska, w przeciwieństwie do innych państw naszej części Europy, nie wydała z siebie niczego, co pozwoliłoby jej zaistnieć na muzycznej mapie świata.

Sąsiedzi

Weekendowa Gazeta Wyborcza w artykule „Rock nocy letniej” pisze o „gorących muzycznie wakacjach w Polsce”, bowiem na przestrzeni trzech miesięcy zagra u nas 10 gwiazd z najwyższej, światowej półki. Z roku na rok zdaje się być coraz lepiej, ale w pobliskiej Pradze tylko w ciągu najbliższych trzech tygodni zagrają Einsturzende Neubauten, Cesaria Evora, Robert Plant, Morbid Angel, Apocalyptica, Transglobal Underground, Anatema i Queen. Wśród naszej wakacyjnej śmietanki znajdują się goście gwiazdorskiego Heineken Music Open’er Festival, który potwierdził Fatboy Slima, Faithless, Underworld i Snoop Dogga, ale to jednak ciągle nie ta półka co duńskie Roskilde, węgierski Festiwal Sziget, czy nawet łotewski Liepajas Dzintars, który co roku przyciąga tłumy z wszystkich krajów nadbałtyckich. Nam przyjdzie jeszcze poczekać na rozpoznawalne wydarzenie, które stanie się miejscem pielgrzymek fanów muzyki z całej Europy.

Jeszcze gorzej wygląda kwestia rozpoznawalności muzycznych gwiazd. Pomijając gatunki niszowe udało nam się osiągnąć tyle, że przypadkowo napotkany mieszkaniec RPA skojarzy nasz kraj z Edytą Górniak. Myslovitz niby podbija Europę, ale biorąc pod uwagę rankingi popularności mógłby być co najwyżej supportem łotewskiego Brainstorm. Niemcy łamanym angielskim zdobywają światowe listy przebojów, Szwecja co rusz odkrywa nowe Roxette, nawet Rosjanie wpadli na oryginalny pomysł z nastoletnimi lesbijkami, a nam pozostaje szczycić się … Basią Trzetrzelewską. A wszystko przez to, że w radiu grają za dużo polskiej muzyki.

Znane, bo polskie

Fachowcy od serwowania melodii uznali nasz rynek za tak płytki, że stacje radiowe zaczęły uczestniczyć w wyścigu na rozgłośnię najlepiej dopasowaną do ogólnych gustów. Sprawdzone gwiazdy, jak Wilki, Bajm czy Budka Suflera wypuszczają albumy cyklicznie, średnio raz na dwa-trzy lata, i co roku listy przebojów i inne power pleje zabijają nas kolejnymi Baśkami, Tangami i Kaśkami, w międzyczasie zaś zabawiają nas Jolki, Hanki i inne Autobiografie. Według Związku Producentów Audio-Video (ZPAV) wielkość naszego legalnego rynku wynosi 14 milionów płyt, a więc (proporcjonalnie rzecz ujmując) sprzedajemy tyle samo, co dużo biedniejsza Ukraina, gdzie rozchodzi się 17 milionów legalnych albumów. W Polsce na te 14 milionów składają się m.in. płyty dodawane do gazet i magazynów oraz szemrane kompilacje dystrybuowane przez supermarkety. I jakoś nic nie zapowiada, by coś miało się ruszyć w tej kwestii.

Tymczasem ten sam ZPAV w innym raporcie pisze, iż „Wielka Brytania, trzeci największy rynek muzyczny na świecie, odnotowała niewielki wzrost sprzedaży płyt kompaktowych (o 0,6%), głównie dzięki takim wykonawcom jak Franz Ferdynand, Keane i Joss Stone i innym popularnym nowościom płytowym. […] W Ameryce Łacińskiej odnotowano 23,5% wzrost wartości sprzedanej muzyki, głównie dzięki ożywieniu na rynkach w Brazylii, Argentynie i Meksyku. Towarzyszyła temu poprawa sytuacji gospodarczej w tych krajach oraz licznie wydawane nowości”. Zwracam uwagę na słowo „nowości”. Praktyka wskazuje, że są to głównie albumy artystów lokalnych.

Listy przebojów

W tygodniu między 7 a 13 marca w pierwszej dziesiątce najważniejszych, krajowych list przebojów na Litwie 7 było autorstwa lokalnych wykonawców, w Szwecji 9, Niemcy 8. Włochy 9, Estonia 7, Czechach 8, a w Polsce … od 3 na liście radiowej Trójki do 4 na „Pop Liście” radia RMF FM. Te notowanie przekładają się na chodliwość danego utworu w stacji, co z kolei znajduje swe odbicie w sprzedaży całych albumów. I tak Polska ma jeden z najniższych w regionie wskaźników udziału sprzedaży płyt rodzimych twórców w ogólnym wyniku rynku (ok. 40%). Daleko nam na przykład do Czech (70%), a ilu z Was słyszało o jakimś czeskim wykonawcy, który nie byłby metalem, Haliną Vondraczkovą czy Karelem Gottem? Powiedzmy sobie szczerze – każdy z muzycznych rynków krajów byłego Bloku Wschodniego, zapatrzonych w Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone próbuje promować rzeczy wtórne, różnica polega jedynie na tym, na ile zdrowych rodzynek będziemy mogli trafić w każdym z tych fonograficznych zakalców. A w Polsce, w myśl zasady, iż smakować ma wszystkim, z dodatkami się nie przesadza. Dodatkami gospodaruje się oszczędnie, zbyt oszczędnie.

Na tegorocznym sopockim festiwalu Heinekena, wśród wielkich gwiazd zagrać ma świeży, debiutujący polski zespół, wybrany przez słuchaczy „Trójkowego Ekspresu”. Z całą sympatią dla inicjatywy nie mogę zapomnieć o grupie z mego upośledzonego muzycznie miasta Głogowa, która wygrała niegdyś Marlboro Rock Festival, a dziś niewiele z tego wynika. Ani Foo Fighters ani Joe Satriani nie pamiętali o wspólnym występie i nie szepnęli za granicą słówka o utalentowanych chłopakach z Polski. Bo gwiazdy jeszcze się nad Wisłą nie zadomowiły, dla nich to ciągle egzotyczna podróż, a nie obowiązkowy punkt na trasie. Polska jest nieco upośledzonym rynkiem muzycznym, tutaj uwielbiają przyjeżdżać dziadki z Deep Purple. Co gorsza, wypadamy blado nawet w stosunku do naszych najbliższych sąsiadów. W każdym bądź razie nie ma rzeczy, która mogłaby nas wyróżnić.

Przemek Głośny @ http://relaz.o2.pl/