Z gitarzystka jazzową – Krzysią Górniak rozmawiała Magdalena Kołodziej.Zdaniem prof. George’a Steinera, znanego filozofa, „Muzyka to sztuka najbardziej metafizyczna, najbardziej zbliżająca do Boga, kobiety zaś nie potrafią tworzyć muzyki, bo ich umysł jest realistyczny, jest od razu dojrzały, tymczasem tworzenie muzyki wymaga czegoś z dziecka, z jego niedojrzałości, naiwności”…
Przywołane przez panią stwierdzenie jest męskie i jednostronne. Uważam, że mężczyźni mieli wielkie kompleksy wobec kobiet. Ja nie uważam, żeby jakaś płeć w ogóle miała dominującą rolę – one się uzupełniają.
Ale proszę szczerze… Jest Pani racjonalistką?
Często ulegam wrażeniu, że jestem radiem, które przepuszcza przez siebie energię, biegnącą z góry, z kosmosu, a następnie oddaję ją publiczności za pomocą instrumentu. Mając takie odczucie, trudno jest mi być racjonalistką sensu stricte.
Chce Pani powiedzieć, że w stwierdzeniu Steinera nie ma nic z prawdy i nigdy nie wpadła Pani w kompleksy przez żadnego mężczyznę?
Dziesięć, dwadzieścia lat temu, kiedy zaczynałam grę na gitarze, owszem, bo chłopakom to przeszkadzało. Jednak z wiekiem mężczyźni dorastają i dostają głębi. Wtedy wspaniale się z nimi współpracuje. Prawda jest taka, że ciągle jest niewiele kobiet w jazzie, które grają na takim poziomie, żeby można było z nimi współpracować. Przynajmniej w Polsce… Zresztą w Europie też jest ich niewiele.
Gdyby Pani śpiewała, to byłoby to zdzieranie gardła czy szept?
Trudno powiedzieć… Śpiewałabym melodyjnie. Mnie to przychodzi zdecydowanie łatwiej niż mężczyznom – zdecydowanie łatwiej gra mi się lirycznie, śpiewnie i balladowo. Po prostu to jest cecha, której mężczyźni muszą się uczyć, bo bardzo rzadko jest im to dane z góry, albo muszą przeżyć wiele lat, być starcami. Wtedy im to dobrze idzie (śmiech).
Ale przecież Pani jest muzyczną bizneswoman. Takie kobiety są zazwyczaj twarde, natomiast Pani muzyka jest wypełniona miękką nutą i zmysłowością. Może działanie na takich odmiennych dwóch frontach to godzenie ze sobą dwóch kobiecych sprzeczności…
Nie. W ogóle nie może być czegoś takiego, bo muzyk musi harmonijnie podchodzić do siebie i do instrumentu, aby tę harmonię przekazywał innym. I nawet jeżeli nam się w pierwszej chwili wydaje, że coś nie jest harmonijne, to znaczy, że po prostu muzyk taki jest – ma w sobie rodzaj dysharmonii, która w sumie jest właśnie jego harmonią.
Nie każdy przepada za taką specyfiką współczesnego jazzu. Może trzeba mieć w sobie coś konkretnego, żeby zrozumieć tę muzykę?
Ja kiedyś też nie mogłam słuchać jazzu. Słuchałam reggae, punka… A jednego dnia poszłam na koncert Michaela Beckera – to był przypadek, dostałam bilet i posłuchałam sobie jazzu fusion-funky. To zmieniło mój stosunek do tej muzyki, bo wcześniej słyszałam jedynie trudne harmonie i współbrzmienia. Czasami pierwsze odsłuchanie jakiejś płyty nie może nam się podobać, a drugie i trzecie są już świetne – coraz więcej niuansów i odnośników. Można lubić jazz, można go kochać.
Niestety, ludzie kojarzą tę muzykę ze swingiem, z czymś starym, wielością dźwięków, plującym się saksofonistą. A teraz jest tyle odmian, że słowo „jazz” mogłoby przestać istnieć na rzecz „muzyki improwizowanej”. Artyści z Europy czerpią teraz z bardzo wielu źródeł. W internecie dostępny jest prawie każdy rodzaj muzyki, można się inspirować. Na przykład na moim koncercie można usłyszeć etno, swing, latino, fusion i funky. To wszystko razem tworzy mieszankę, która z odrobiną pieprznej wirtuozerii daje nową jakość. Wydaje mi się, że to jest muzyka, która na pewno będzie się rozwijała. Hity z radia umrą za pięć lat.
Zgodzi się Pani, że współczesny jazz jest dla intelektualistów?
Nie. Jest dla ludzi, którzy poszukują innych doznań, a nie papki radiowo-telewizyjnej. Jazz to nie jest muzyka łatwa i miła w pierwszym kontekście, chociaż ja akurat gram jazz ekspresyjny z ładnymi tematami i przestrzeniami. Dzięki tej muzyce można odnaleźć nowe pokłady siebie.
Więc nie ma co liczyć, że ktoś trafnie zdefiniuje jazz językiem naukowym…
Aktualnie piszę pracę doktorską na temat improwizacji i współczesnej myśli estetycznej i wydaje mi się, że John Cage to kompozytor, który wiele wniósł do muzyki konceptualizmu. Dla mnie jest on prekursorem myśli metamuzycznej, czyli wyrażania innych sensów środkami muzycznymi.
Może z kolei Pani powinna być prekursorką polskiej, kobiecej muzyki gitarowej. Myślała Pani o tym, żeby stać się ikoną dla młodych dziewczyn, zachęcić ich do sięgania po gitarę elektryczną?
Ja wbrew pozorom jestem nieśmiała, więc ja to tak nigdy nie potrafiłam. Są osoby znacznie lepiej sprzedające się ode mnie i lepiej dające sobie z tym radę. Po prostu, jak ktoś będzie chciał dotrzeć do mnie i ze mną nawiązać kontakt, to może to zrobić, bo ja się nie ukrywam. Do jazzu należy poszukiwać dróg dojścia…
Dziękuję za rozmowę.
Krzysia Górniak – według magazynu JAZZ Forum (7-8/2006, str. 27) „najciekawsza gitarowa jazzwoman w Polsce”, grająca na gitarze elektrycznej kompozytorka, producentka, założyła zespół Krzysia Górniak Band oraz wytwórnię Diuna Club. Absolwentka Uniwersytetu Muzycznego i Sztuki Dramatycznej w Grazu (Austria) w klasie gitary jazzowej.