Jarre ambicji

Największy planetarny elektronik przyjeżdża zagrać dla największego polskiego elektryka. Jego ojciec Maurice był kompozytorem. Syn David jest magikiem. Jean-Michel Jarre jest dokładnie kimś pomiędzy.Jego ulubiony pisarz SF (a potem przyjaciel) Arthur C. Clarke powiedział kiedyś, że odpowiednio rozwinięta technologia niczym się nie różni od magii – i dlatego pewnie Jarre w muzyce postawił na technologię. Któraś z brytyjskich gazet napisała o jednym z jego ostatnich albumów: „Rok 2000? Jarre zawsze czuł się i nadal czuje, jakby był rok 2000”. Problem w tym, że z perspektywy 1976 roku, gdy Jarre wydawał swą słynną płytę „Oxygene”, rok 2000 to była malownicza, odległa perspektywa. A teraz to już mało porywająca przeszłość.

– Jedną z rzeczy, które mnie jako artystę najbardziej zainspirowały, było wspaniałe zderzenie walca „Nad modrym Dunajem” Straussa z widokiem statków kosmicznych, które pokazał Kubrick w „2001: Odysei kosmicznej”. To przenośnia czasu – stoimy jedną nogą w przeszłości, w nostalgii za XIX wiekiem, a drugą – w przyszłości – mówił Jarre, gdy miałem okazję z nim rozmawiać cztery lata temu. Miał 52 lata, a wyglądał na 32. Dziś ma 57 i nie wygląda nawet na 37. We Francji żartują, że wkrótce będzie wyglądał jak bohaterowie filmu „Star Trek”. Nie ma jednak pewności co do tego, czy musi uciekać się do operacji plastycznych, czy po prostu jest wiecznie młody z natury.

Kosmiczne rekordy

Jean-Michel był wybitnie uzdolnionym dzieckiem, naukę gry na instrumentach zaczął w wieku pięciu lat, a ta zaprowadziła go do paryskiego konserwatorium i do słynnej grupy GRM Pierre’a Schaeffera, wybitnego twórcy muzyki elektroakustycznej. Komponował muzykę współczesną – ale krótko, na początku lat 70. I tu mniej więcej urwała się jego stricte muzyczna kariera, a zaczęła kariera w rozrywce, pełna niemal sportowych wyczynów i wpisów do Księgi rekordów Guinnessa.

Nagrał dwa słynne albumy „Oxygene” i „Equinoxe” z muzyką instrumentalną, pompatyczną, graną na syntezatorach, sugerującą klimat przestrzeni kosmicznej i morskich głębin.

A potem, w 1979 roku, zorganizował pierwszy spektakl typu „światło i dźwięk” – w święto narodowe Francji zagrał na paryskim Place de la Concorde dla miliona ludzi. Później jako pierwszy zachodni artysta po śmierci Mao Tse-tunga grał trasę koncertową w Chinach. A w 1986 roku pobił swój własny rekord – na koncert w Houston na 25-lecie NASA i 150-lecie miasta przyszło 1,3 miliona osób.

Pół roku później dla skromnych 800 tysięcy Jarre grał z okazji przyjazdu Jana Pawła II do Lyonu. Na budynkach wyświetlane były twarze Wałęsy i Matki Teresy. Potem koncertował jeszcze pod wieżą Eiffla (w stulecie jej wybudowania), w nowo wybudowanej nowoczesnej dzielnicy Paryża La Defense (znów w święto 14 lipca i znów rekord: 2,5 miliona widzów), wreszcie na 850-lecie Moskwy dla 3,5 miliona ludzi (kolejny rekord), z udziałem chóru czerwonoarmistów i z popisami rosyjskich lotników. A na milenijnego sylwestra dał 12-godzinny show pod piramidami w Gizie.

Jarre planował jeszcze koncert w Meksyku związany z pełnym zaćmieniem słońca, ale statek wiozący sprzęt do budowy sceny zatonął. To nie było zresztą jego pierwsze koncertowe niepowodzenie. W Houston Francuz miał połączyć się ze znajdującym się na orbicie astronautą Ronem McNairem, który solo saksofonu miał zagrać z pokładu promu Challenger. Niestety, to wtedy prom kosmiczny wybuchł przy starcie. – Chciałem po tym wstrzymać cały projekt koncertu w Houston, ale astronauci prosili mnie, bym potraktował to właśnie jako hołd dla zmarłych pasażerów Challengera. Potem zresztą przeżyłem coś podobnego, bo w czasie koncertu w Moskwie udało nam się połączyć na żywo ze stacją Mir – mówi Jarre.

Wszystko z wyjątkiem muzyki

Nowe stulecie otwierał Jarre koncertem na plaży w Okinawie w Japonii. W tym roku zagrał już w rocznicę urodzin Andersena w Danii, podczas obchodów, których organizację publicznie krytykowano za olbrzymie straty finansowe. A ostatni wielki show zaprezentował na otwarcie Roku Francuskiego w Chinach (w sklepach jest zresztą DVD z rejestracją jego podróży do tego kraju), tym razem bijąc rekordy liczby osób obecnych na scenie – grało łącznie ponad 400 muzyków.

W szczycie popularności w 1983 roku został rekordzistą jeszcze w jednej kategorii: nagrał i wydał w jednym egzemplarzu (!) płytę „Music For Supermarkets”, którą sprzedał następnie na aukcji za równowartość 60 tysięcy złotych, a oryginalne taśmy zniszczył.

Nie sposób odmówić Jarre’owi orientacji. Gdy na początku lat 90. popularne były koncerty unplugged, czyli grane na akustycznych instrumentach, również on zagrał dla telewizji unplugged (choć trudno w to uwierzyć). Gdy kilka lat później popularne stały się płyty z muzyką do kawiarni i restauracji, Jarre skomponował utwory specjalnie z myślą o najbardziej ekskluzywnym paryskim VIP Barze. Kiedy nadeszła epoka remiksów, udało mu się namówić gwiazdy sceny tanecznej do zremiksowania jego starych nagrań.

Niestety, większość nagrań Francuza z ostatnich 20 lat to przeróbki starych kompozycji, nowe wersje dźwiękowe (w tym rewolucyjne – w systemie wielokanałowym – jak „Aero”) i rejestracje koncertów. Stąd krytycy konsekwentnie ignorują wszystko, co robi. I co gorsza, do fascynacji jego muzyką nie przyznają się także wykonawcy tworzący nową falę muzyki elektronicznej. Nie lubią go muzycy Air, nie wymieniają wśród inspiracji inne gwiazdy sceny francuskiej. Matt Black, jeden z założycieli wytwórni Ninja Tune, uznaje: – Ten facet bardzo wiele zrobił dla muzyki elektronicznej, dla jej popularyzacji, organizował spektakularne imprezy. Lubię więc u Jarre’a wszystko… z wyjątkiem muzyki.

Rysa na szkle

Rok temu Jarre miał prawdopodobnie inne plany w stosunku do sierpnia tego roku. Gdyby wszystko dobrze poszło, zamiast wydarzeń Sierpnia ’80 w Gdańsku czekałby go w tym okresie ślub. Tyle że Isabelle Adjani, jego ukochana, niespodziewanie oznajmiła na okładce „Paris Match”, że go rzuca, bo ma dowody niewierności. Co więcej, Adjani wywlekła stare brudy, sugerując, że podobne zdrady małżeńskie stały się powodem depresji eksżony Jarre’a, innej słynnej aktorki, Brytyjki Charlotte Rampling.

Natychmiast przypomniano wypowiedzi Rampling, po tym jak ta ostatecznie rozwiodła się z Jarre’em w 1995 roku, gdy wyszedł na jaw jego romans z młodszą kobietą: „Nie jest rzeczą niezwykłą, by mężczyzna albo kobieta mieli romans na boku, ale sposób, w jaki się o tym dowiedziałam – z tabloidów – był poniżający”. Zaś Adjani przy okazji rozstania z Jarre’em rozpętała we francuskich mediach kampanię przeciwko tolerowaniu nad Sekwaną kochanek u żonatych Francuzów.

Po tej bolesnej aferze Jarre się odsłonił – w serii wywiadów zapraszał dziennikarzy dużych gazet do swojego paryskiego mieszkania, by podawać własną wersję wydarzeń i uspokajać – mówić, że z Rampling utrzymują przyjacielskie stosunki, a z nową miłością Anne Parillaud (i ona jest aktorką, znaną choćby z „Nikity” Luca Bessonna) umawiał się już po rozstaniu z Adjani. – Nie czuję się niczego winny, bo nie byliśmy małżeństwem i nie mamy dzieci – odpowiadał dziennikarce „Liberation” we wrześniu zeszłego roku. A ta złośliwie odnotowała, że na stoliku w urządzonym „bez smaku” mieszkaniu Jarre’a leżą „Kwiaty zła” Baudelaire’a. „To zabawne – napisała. – Angielski dziennikarz z ťThe IndependentŤ był tu miesiąc wcześniej i napisał, że leżała w tym samym miejscu”.

Jarre i żurawie

– Nikomu, kto chce mieć szczęście w życiu, nie radziłbym, by został artystą – opowiada dziś Jarre francuskim mediom. – Bo to ciężki kawałek chleba. Artysta może i ma różne przywileje, ale też ciągłą frustrację, bo chciałby ciągle lepiej i lepiej, a nigdy nie jest zadowolony.

Być może źródło tych ambicji to chęć dorównania ojcu, słynnemu oscarowemu twórcy muzyki filmowej, który porzucił rodzinę, gdy Jean-Michel miał pięć lat, i z synem widywał się tylko okazjonalnie. Tak czy owak nie sposób odmówić artyście słuszności, bo o ile raz czy dwa monumentalne przedsięwzięcie artystyczne robi jeszcze wrażenie, o tyle przy kolejnym razie trudno już czymkolwiek zaskoczyć.

26 sierpnia do serii swoich wielkich imprez znów dołączy Polskę. Wprawdzie nie przyjedzie do Żar (choć powinien, jak żartują czasem jego fani), ale zagra w Gdańsku nową wersję „Murów” Kaczmarskiego i suitę inspirowaną wydarzeniami Sierpnia ’80. Do jego muzyki zatańczą stoczniowe dźwigi. Po raz kolejny pobije rekord – wszystko wskazuje na to, że będzie to największe przedsięwzięcie koncertowe, jakie do tej pory odbyło się w naszym kraju. Przyjedzie ponad sto tysięcy osób, a bilety (po 35 złotych) już się sprzedały. Całość będzie kosztowała sześć milionów złotych.

W Polsce opowiadają taki dowcip: „Dlaczego Robin Hood? Bo Jean-Michel Jarre!”. Ale to tylko gra słów – Jean-Michel nie jest bynajmniej szczególnie łapczywy. Sprzedał w końcu 60 milionów płyt, zarabia też na komponowaniu na zamówienie dużych firm i koncertach dla nich. Nie wziął ani złotówki za gdański koncert. Z pewnością nie jest to jednak aż takie wyrzeczenie, z powodu którego miałby iść prosto do nieba. Nieprędko odkupi bowiem grzechy megalomanii i pychy. Bo gdyby miał zamiar to zrobić, wybrałby rok koncertów w klubie dworcowym w Pcimiu Górnym lub akompaniowanie na organach chórowi kościelnemu w Głuchej Dolnej zamiast rocznicy Sierpnia.

Bartek Chaciński Przekrój