Fenomenalny Marek Dyjak

Nie mogę inaczej tego nazwać – kocham Marka Dyjaka. (Wiem, że miłość od nienawiści oddziela cienka linia. Dziś jestem po tej stronie.) Czy to mnie pozbawia prawa, żeby o nim pisać? Mam nadzieję, że nie – bo chciałabym, aby tego stanu mógł doświadczyć cały świat. Tylko czy świat jest tego wart?Moje Fado”… Wczoraj w naszym mieście Marek Dyjak podzielił się z nami swoim krwawiącym sercem. Widziałam to i chciałabym choć garstce osób, drogich czytelników portalu wici.info, o tym powiedzieć.
Tylko czy można w ogóle słowami opisać to, co się czuje? Wrażenia, emocje, wzruszenie? Co na pewno można, to przyznać – niejako już za znanymi muzykami oraz krytykami muzycznymi mówiącymi o nim wcześniej – że Marek Dyjak jest wykonawcą o niespotykanej barwie, sile i czystości głosu, a przekaz bezpośredni, wprost ze sceny, wzmacnia jeszcze te niezwykłe cechy.

Wielki szacunek należy też oddać panom współtworzącym zespół, kreują niesamowity klimat; cudowna trąbka Jerzego Małka unosi do nieba.

Kolejne piosenki przywołują uczucia i osoby bliskie ich autorowi. Czujemy, że są prawdziwe. Magiczny głos i interpretacja sprawiają, że stają się także – nasze. Chociaż nie wszyscy goście przy barze są skłonni do uczestniczenia w ich odbiorze. To właściwie nie powinno dziwić. W jednym z wywiadów Marek przyznał przecież, że śpiewa dla kobiet, bo „instynktownie potrafią czytać emocje. Faceci pod tym względem to tępe oszołomy, chyba że mają w sobie cząstkę kobiety.” Ci widocznie byli tej cząstki pozbawieni, przynajmniej w tym momencie.
„Jeszcze tylko jedna piosenka i stąd odjadę. Bug mnie wzywa. To jest rzeka, która mi daje życie. Wasza mnie osłabia.” – to nie jest na pewno dosłowny cytat, pamięć mam niedoskonałą. Mogę tylko spróbować odczytać jego sens: artysta tutaj nie do końca zrozumiany, ma jednak miejsce gdzie się dobrze czuje i tam chce wracać. Ale wywołany ponownie przez widzów, wykonał jeszcze jeden utwór, a później dodał (znowu nie dosłownie, przepraszam): „To był zaszczyt dla mnie wystąpić tu dla Was, dla niektórych z Was”.

Kiedyś podobno śpiewał w barze o nazwie „W oparach absurdu”, z którego zdarzało mu się wyprowadzać nieodpowiednio zachowujących się słuchaczy „za ucho”. Dziś w oparach absurdu zachowań pewnych gości w klubie, gdzie go zaproszono rzucił tylko pomiędzy piosenkami uwagę, że może tu wrócić za pół roku, żeby się policzyć z tymi psującymi atmosferę, bo teraz powstrzymuje go zakaz wdawania się w bójki. Przeszkadzali mu, bo czuli się zbyt swobodnie? Byli u siebie, tak samo jak on.

Bo przecież Marek Dyjak musi (a musi bo chce) śpiewać w miejscu, które żyje swoim życiem. Kontakt z publicznością to podstawa jego przekazu. Widzimy jak myśli, czuje. Mówi swoim słuchaczom o tym, co go boli i o tym, co daje mu siłę. Wie, że znamy jego problemy. Przyznał, że po tym jak znalazł się w piekle nabrał pewności, że istnieje niebo.

Ja mu uwierzyłam.

Jeśli ten spektakl słowno – muzyczny był tylko aktorską kreacją, to rzeczywiście szkoda, że nie powstał musical, w którym Marek Dyjak miał zagrać główną rolę.

Edyta Mróz