Atak na portfel fana

Rok 2008 pożegnamy z hukiem – czeka nas przynajmniej 45 występów zagranicznych gwiazd i słono za nie zapłacimy – ratunkiem jest ostra selekcja artystów oraz wczesne kupno biletów.Co można zafundować sobie za 6600 złotych? Metr działki o przeznaczeniu przemysłowo-usługowym na Ursynowie. Szesnastoletnie Audi 80. Jeżeli zaś lubimy wydawać pieniądze w sposób mniej prozaiczny – trzy miesiące koncertowej balangi pod koniec roku. Łatwo znajdziemy osobę zdolną wytrzymać 45 wieczorów pełnych zagranicznej muzyki. Trudniej o portfel, który to zniesie.

Ciężki los fana rocka

Oczywiście podana kwota zakłada, że kupujemy najlepsze bilety, robimy to w ostatniej chwili i nie przeszkadza nam, że jednej nocy przyjdzie nam przenosić się z miejsca na miejsce. Bez większego problemu możemy ją zbić o 2500 zł. Tyle że i tak pozostaje to suma zaporowa.

Organizatorzy zaszaleli niepomni tego, iż wakacje stanowiły ciąg wypełnionych wielkimi nazwiskami festiwali, a wraz z nadejściem jesieni zaczyna się pasmo wydatków. Warszawiacy narzekają nie tylko na ceny biletów, ale też na kaliber zaproszonych gwiazd.

– Prawdę mówiąc, to żadna z nich nie jest dla mnie jazdą obowiązkową – mówi Mariusz, 52-latek na kierowniczym stanowisku. – Może dlatego, że z uwagi na wiek jestem odporny na nowości – przyznaje.

Po początkowym sceptycyzmie dokonuje jednak wyboru. Choć 15 października chciałby pobujać się na Torwarze razem z piosenkarką r’n’b Alicią Keys – autorką ostro promowanego w rozgłośniach radiowych przeboju „No One” – a 1 grudnia do Filharmonii Narodowej przyciąga go występ rewolucyjnego jazzmana Herbiego Hancocka, jego preferencje oscylują najczęściej wokół rocka. Stawia na Uriah Heep, Thin Lizzy, Whitesnake, Living Colour i wracające właśnie do swych progresywnych, symfonicznych korzeni Electric Light Orchestra.

To właśnie fan szeroko rozumianej muzyki gitarowej powinien przygotować się na szczególnie ciężką jesień. Gdyby chciał zobaczyć wszystko, co godne uwagi, w październiku wydałby 430 zł, w listopadzie – nieco ponad 1000 zł, natomiast w grudniu – 190 zł.

Mariusz nie mógłby sobie pozwolić na poszerzenie horyzontów wyrobionych w swoim czasie dzięki radiowej „Trójce”. Cóż z tego, iż w listopadzie mógłby poznać m.in. formację Franz Ferdinand, cudowne dziecko fenomenu nazywanego nową rockową rewolucją. Albo usłyszeć jak ekstremalne dźwięki wydobywa z gitar thrashowe Destruction. W tym akurat miesiącu kwota, którą byłby w stanie wydać – 500 złotych – jest dwukrotnie za mała.

Niepodzielna muzyka

Mniej lub bardziej zawężone gusta wiele ułatwiają. Zafascynowany jazzem meloman potrzebuje do końca roku mniej, bo 715 zł. A różnorodnych wrażeń szykuje się co nie miara. Trio mistrzów basu: Stanley Clarke, Marcus Miller i Victor Wooten 7 października zaatakują Torwar. Trzy dni później słodszy jazz w Fabryce Trzciny zaprezentuje trębacz Chris Botti. Po listopadowym odpoczynku, grudzień zapowiada moc wrażeń. Jeżeli nie Dianne Reeves (14 grudnia, Sala Kongresowa) – znana z kapitalnej ścieżki dźwiękowej do filmu George’a Clooneya pt. „Good Night & Good Luck”, to swing w wydaniu orkiestry Glenna Millera (19 grudnia, znów Sala Kongresowa).

Dla odmiany sympatyk tzw. współczesnej muzyki miejskiej, pod którą podciągamy hip-hop, trip-hop i r’n’b, wydałby minimum 650 złotych. Wydatek często wiąże się z ryzykiem. Idąc 28 listopada na The Roots, nie wie, czego spodziewać się po Arenie Ursynów, ale i po gwiazdach wieczoru – tu może skończyć się na nużących improwizacjach zamiast hitów. Niewiadomą jest również Lauryn Hill (13 listopada, Stodoła) – głos wspaniały, niemniej trzeciego albumu od lat nie możemy się doczekać.

Po rozbiciu muzyki na gatunki, kwoty mniej kłują w oczy – to prawda. Tyle że coraz częściej nie da się tego zrobić. Prosty przykład ze stołecznego podwórka – najczęściej koncertujący u nas zespół Płyny gra mieszankę jazzu, rocka, popu i muzyki klubowej, jako spoiwo stosując miejski folk. Granice zacierają się tak artystom, jak i odbiorcom. Doskonale widać to po Grzegorzu, 28-letnim informatyku. Wybrał cztery koncerty. Na świeżą francuską elektronikę spod ręki Air wybiera się 7 października do Palladium. Chce też dotrzeć do jej korzeni, więc 1 grudnia nie zapomni o koncercie Jeana-Michela Jarra na Torwarze. Do tego dochodzi wspomniana Lauryn Hill i jeden z ojców trip-hopu – Tricky (22.11 Palladium). Jego portfel ratuje ścisła selekcja, ale i tak marudzi. Jest skłonny dać 639 zł za najtańsze bilety, za to wersja luksusowa nie wchodzi w grę – to prawie 1400 zł. Ponad 1/3 pensji.

Jeśli już, to za darmo

Grzegorz i tak jest hojny. Jego rówieśnik Łukasz, kontroler jakości (2000 zł na rękę), na jesienne koncerty nie wyda ani grosza. Latem był na Metallice i wystarczy. – Nie odczuwam takiej potrzeby – stwierdza. Bywa jednak na tym, co może zobaczyć za darmo.

Po juwenaliach i bezpłatnych festiwalach młodzi ludzie nie chcą płacić za występy na żywo. Jeśli już, to „tyle, co za bilet do kina”, decydując się na „coś większego raz na pół roku”. Starszych często irytuje samo pytanie na ten temat. Nie mamy zwyczaju wydawać pieniędzy na muzykę. Wydawcy płytowi już to odczuli. Oby organizatorzy koncertów wiedzieli, co robią.

Dobre i tanie

1. Horace Andy, 21 października, Proxima, 59 – 69 zł. To ironia losu, że na jamajskim weteranie korzennego reggae szeroka publiczność poznała się, gdy zaśpiewał z Massive Attack. Choć Andy’emu zbliża się 40-lecie pracy twórczej, wciąż zdumiewa charyzmą.

2. Keith Caputo, 21 października, Hard Rock Cafe, 35 – 45 zł. Wokalem Caputo stał alternatywny metal w wydaniu Life Of Agony. Artysta pozostał niezależny i niezwykle ekspresyjny.

3. New Model Army, 11 listopada, Hard Rock Cafe, 45 – 55 zł. Brytyjczycy są najlepszą rzeczą, jaka mogła przytrafić się postpunkowi.

4. Tricky, 22 listopada, Palladium, 100 zł. Na artyście z Wysp stawiano już krzyżyk. Dziewiąty album „Knowle West Boy” rozwiał wątpliwości. To wiele więcej niż trip-hop.

5. Enslaved, 10 grudnia, Progresja, 70 – 80 zł. Norwegowie zaczynali od metalu tak wściekłego, że publika bała się podchodzić do sceny. Teraz ich domeną są bardziej złożone, progresywne kompozycje. To wciąż furia, ale z ludzką twarzą.