Świętokrzyskie szkoły nie sprzedają już podręczników – zdenerwowani są rodzice, bo muszą biegać po księgarniach, kompletując wyprawkę dla swoich pociech.– Moje dziecko chodzi do Szkoły Podstawowej nr 34 w Kielcach. Dotychczas kupowałam tam podręczniki. Było to bardzo wygodne, bo całą sprawę załatwiało się w jednym miejscu. Teraz chodzimy z karteczką po księgarniach, kompletując podręczniki. Wciąż nie możemy np. dostać książki do techniki. Tracimy czas i nerwy – skarży się matka czwartoklasisty.
Oprócz straty czasu i nerwów stracą także sami uczniowie. Rada rodziców, która dotychczas sprzedawała książki, za zarobione pieniądze na koniec roku kupowała uczniom nagrody. Mało tego, starczało także na pomoce naukowe do szkolnych pracowni. – Komu to przeszkadzało? – pyta rodzic.
Wszystko przez list izby skarbowej i świętokrzyskiego kuratora oświaty. Pod koniec ubiegłego roku szkolnego instytucje zapowiedziały wspólnie, że szkoły, które chcą sprzedawać podręczniki, powinny zarejestrować działalność gospodarczą. A co za tym idzie, odprowadzać wszelkie opłaty z tym związane. Ostrzegano, że ci, którzy będą handlować bez takich zezwoleń, zostaną ukarani. – Sprzedaż z pominięciem obowiązku wystawienia faktury rodzi podejrzenie, że podatek nie trafi do budżetu państwa – tłumaczył ten list Sławomir Podkówka, pełniący obowiązki dyrektora Izby Skarbowej w Kielcach. – Szkoła nie może być miejscem, w którym dochodzi do łamania prawa. Jaki przykład dalibyśmy uczniom? – mówiła Ewa Mirowska, świętokrzyski wicekurator oświaty.
Szkoły przestraszyły się ostrych słów zawartych w liście. – Radziliśmy się prawników. W końcu jednak postanowiliśmy, że nie będziemy sprzedawać nowych książek. Rada rodziców nie jest od tego, żeby zajmować się działalnością gospodarczą – mówi Irena Kotwica, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 34 przy ul. Naruszewicza w Kielcach. Postanowiono jedynie zorganizować w czerwcu kiermasz starych podręczników. Podobnie postą§iły pozostałe kieleckie szkoły. – Mamy dość ważnych spraw na głowie, żeby jeszcze się zajmować handlem – twierdzi Dariusz Świtalski, zastępca dyrektora Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 6 przy ul. Leszczyńskiej.
Zamieszania mają też dość księgarze. Oni z kolei narzekają na szkoły i nauczycieli, którzy nie przekazali im list podręczników, z jakich zamierzają korzystać. – Rodzice kupują poszczególne książki, a nie całe zestawy. Nauczyciele upierają się przy tytułach, które są trudno dostępne. W efekcie mamy spory bałagan – mówi Andrzej Nyka, właściciel księgarni Pod Zegarem.
Nie dość, że trudno zgromadzić cały zestaw podręczników, to jeszcze są one drogie. Od tego roku miało być inaczej. W lutym księgarnie podpisały umowę z wydawcami mającą doprowadzić do obniżenia cen podręczników. Pięciu rodziców, którzy kupiliby zestawy w księgarni, otrzymaliby 10 proc. rabatu. Jeden rodzic mógł liczyć na 5 proc. rabatu przy kupnie zestawu. – Przyszedł minister Giertych, zaczął wywracać kota ogonem, wydawcy się wycofali i już po rabatach – mówi Andrzej Nyka.
Piotr Burda Gazeta Wyborcza