W książce pt „Dom nad rozlewiskiem” oprócz przepisów na życie, są także podane stosowne instrukcje, jak przygotowywać potrawy – nie jest to książka kucharska ani przewodnik psychologiczny, to opowieść o kobietach i ich zmaganiach z codziennością.Za sprawą Małgorzaty Kalicińskiej, autorki serii książek pt. ,,Dom nad rozlewiskiem” przenosimy się w magiczny świat wiejskich uroków. Dodatkowo w nastrój letnich wieczorów, uroczych zakamarków starego domu oraz smakowitych kąsków wprowadziło nas spotkanie z autorką, które odbyło się w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki.
Aromaty rozmaite, radości i nostalgie, powroty na zakręcie życia o zapachu mazurskiego lata. Zatrzymane wspomnienia, jak rozlewiska odbijające zachodzące słońce. Dziecięce zabawy, ucieczki i powroty, pierwsze miłosne uniesienia i gorycz porażki, to wszystko zamknięte w jednym domu. Wymarzonym i opisanym nie w baśniowym śnie, lecz na kartach powieści.
„Dom nad rozlewiskiem” długo dojrzewał nim ujrzał światło dzienne i zachwycił czytelników. Można powiedzieć, że jest to przykład typowej powieści, w której autorka kreuje nową rzeczywistość, korzystając oczywiście z własnego doświadczenia. Jak mawia K. Kofta, „każdy człowiek, który coś pisze w postaci publicystycznej, choćby książkę telefoniczną, utopi w niej siebie”. Dlatego zapewne wątki autobiograficzne pojawiają się mniejszym bądź większym zakresie. Są nieodłącznym elementem budującym świat bohaterów w książce. Mamy więc główną postać – Gosię – oraz jej złożone relacje z matką, Janusza alkoholika, Paulę i wielu innych.
Jest jeszcze miejsce, magiczna przestrzeń domu mazurskiego, z wielkim piecem i wypiekami. Tutaj dochodzimy do ważnej kwestii kulinarnej, setki pomysłów na rozmaite dania i przetwory. Rodzi się, więc pytanie, czy takie miejsce to tylko wyobraźnia?
Otóż nasza pisarka cofając się do przeszłości, do czasów wakacji na wsi białostockiej, przywołuje tamten obraz. Beztroskich zabaw, wycieczek po łąkach i lasach oraz zwykłych obowiązków domowych. To wszystko ukształtowało i dało zarys domu nad rozlewiskiem.
Obcowanie z tradycjami, regionalnymi smakołykami, tzw. bieda potrawami, które w zależności od miejsca są inaczej postrzegane. Kalicińska przytacza ciekawą historię, jaka jej się przydarzyła w Poznaniu. Została zaproszona na wytworną kolacje i poczęstowana daniem specjalnym. Niedosłyszała nazwy więc pomyślała, że to jakaś egzotyka, a okazało się, że to kiszka ziemniaczana. Pospolite mazurskie jedzenie, w Wielkopolsce uchodzi za rarytas. Podobna rzecz dotyczy sushi, które ku naszemu zdziwieniu powstało z braku drewna. Japończycy gotowali tylko ryż, dodając do niego surową rybę. W taki oto sposób narodził się cudowny rarytas, ceniony na całym świecie. „To są właśnie takie uśmiechy na moich ustach” jak mawia Kalicińska.
Krytycy często zarzucają autorce schematyzację świata miejskiego i wiejskiego. Wszystko tutaj piękne: „wsi spokojna, wsi wesoła” można by rzec, ale czy na pewno to jest raj dla uciekinierów z miasta? Nie każdy przecież lubi grzebać w ziemi i spędzać czas w kuchni, jednak wielu z nas tęskni za spokojem i brakiem zegarka. Tu czas inaczej płynie, niespiesznie, zgodnie z naturą. Według autorki mazurska wieś zachwyca prostotą życia. Jest ona wyidealizowana, bo przecież nawet w pędzącej metropolii, jeśli chcemy możemy znaleźć ukojenie. Nie musimy wyjeżdżać i zaszywać się w dzikim miejscu na stałe. Czasami wystarczy tylko rozejrzeć się dookoła i dostrzec cud natury wokół nas, odkryć w sobie harmonię.
Małgorzata Kalicińska w swych książkach podpowiada nam, co możemy zrobić, by nasze bytowanie uczynić przyjemniejszym. Każdy znajdzie coś dla siebie, mamy tutaj szeroki wachlarz możliwości na odkrywanie szczęścia. Świat tonie we łzach, dramatach i skandalach, dlatego pisarka odcina się od tego, pozostawiając innym autorom pole do popisu. Kuczok chętnie rozprawia się z otaczającym go okrucieństwem, Kalicińska tworzy oazę psychoterapii, jest „lekiem na całe zło”. Mówi się, że pisze ku pokrzepieniu serc kobiecych. Świadczą o tym chociażby listy czytelniczek. „Wyzwoliła we mnie dobrą energię”; „Miłe wspomnienia, tak było na wsi u babci Jadzi!”; „Lepiej mi po lekturze „Domu”, taka byłam załamana!” – to tylko kilka przykładów.
Są różni pisarze, różni odbiorcy, nie ma tych gorszych i lepszych. W zależności od nastroju sięgamy po te czy inne lektury. Jeśli jest nam źle, a nie chcemy sobie żył wypruwać, zanurzmy się w powieściach M. Kalicińskiej, niech będą jak ciepły szalik w jesienny wieczór.
AK