Z Krzysztofem Pęczalskim, autorem zdjęć do albumu „Świętokrzyskie z lotu ptaka” o fotografii, naszym regionie, Wildze i chrzcinach rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta.– Czy fotografowanie to rodzinna tradycja rodu Pęczalskich?
– Czy aż taka tradycja? Ojciec (Andrzej Pęczalski-red.) jest fotografem, ale więcej fotografów w rodzinie nie kojarzę. Jesteśmy z rejonów działoszycko-pińczowskich. Najstarsze gałęzie sięgają do Tarnowa i tam się urywają. Ojciec zaczął fotografować w latach 60. Bardzo długo pracował w „Słowie Ludu”. Pożegnał się z ta pracą wtedy, gdy już można było prowadzić własną działalność. To dzięki niemu ja zacząłem robić zdjęcia. Przeświadczenie, że ojciec jest fotografem, długo nie kazało mi szukać tej drogi. Hobby zwykle jest czymś takim, z czym się trzeba zmierzyć, trzeba coś w tym kierunku zrobić, trzeba się pomęczyć. Ja miałem wszystko jakby na talerzu: sprzęt, materiały i – o dziwo – jakąś wiedzę. Na poważnie zacząłem się interesować fotografią dopiero po liceum. Poszedłem na studia do Łodzi do Filmówki. To był taki punkt zwrotny. Kontakt z ciekawymi ludźmi, z wykładowcami, ze studentami, pozwolił mi rozwinąć się na tyle, że do tej pory działam jako fotograf i w ten sposób zarabiam na życie. To jest druga strona medalu: można się bawić w piękną fotografię, ale też trzeba zarobić na dom, rodzinę.
– Dlaczego krajobrazy? Jest tyle ciekawych rzeczy do fotografowania…
– Dzięki fotografii krajobrazowej mogę się gdzieś ruszyć, nie siedzieć na miejscu. Fotografia krajobrazowa jest z pozoru łatwa i przyjemna, a tak naprawdę trzeba się też troszeczkę sprężyć. Do zdjęć z albumu „Świętokrzyskie z lotu ptaka” musiałem często wstawać o świcie albo jeszcze wcześniej. Żeby zrobić zdjęcie nad Nidą musiałem już o 3:45 być już w samolocie. W Wildze lata się bez prawych drzwi, jest zimno, kostnieją palce, trzeba jeszcze przy okazji pracować. Z biegiem czasu przyzwyczaiłem się. Udawało mi się nawet zdrzemnąć w momentach, gdy nic się nie działo. Przeszkadzała głównie temperatura. Gdy na ziemi było 5 stopni, w powietrzu na wysokości 200-300 metrów było około 2 – temperatura odczuwalna przy prędkości ok. 150 km/h jest jeszcze niższa. Warunki ekstremalne, choć na zdjęciach nie wygląda to strasznie: nie ma tam tajfunu ani lawiny. Wspomniane przeze mnie zdjęcie Nidy z mgłami o świcie jest – było nie było – rzeczą cukierkową, sielankową. To jest w sumie bardzo blisko Kielc, bo niecałe 40 km, a przenosimy się w taki bajkowy krajobraz. Tak mniej więcej prawdopodobnie wygląda raj… Dodatkowo nie zapominajmy o wirze codziennego życia: w jednym czasie trzeba być w kilku miejscach, wracać do rozmaitych spraw. Takie czasy, jak 10 lat temu, gdy pracowałem z ojcem nad albumem „Ponidzie”, już nie wrócą. Będzie ciężko aż tak poświęcić się jednemu tematowi i odłożyć na bok wszystkie inne rzeczy.
– Samolot lądował, a ty szedłeś do innej pracy?
– Oczywiście, że tak. Było nawet czasami tak, że w samolocie trzeba było się porozumiewać się z innymi. Najczęściej smsem, bo rozmowa w takich warunkach jest trudna. Raz dzwoniłem z pokładu samolotu. Do pana Jerzego Daniela, z którym przygotowujemy wspólnie album pt. „Święty Krzyż”. Zależało mi, aby ojciec Lipiński ze swoim nowicjatem wyszedł na spacer. Żeby pokazali się gdzieś tam pod murami Świętego Krzyża. Chciałem dać skalę porównawczą: malutkie mrówki, czyli ludzi przy takim ogromnym obiekcie, jakim jest klasztor. Warto było to zrobić, udało się.
– Czy nasz region jest „wdzięcznym modelem” do fotografowania?
– Znalezienie tematu w naszym województwie nie jest rzeczą łatwą. Mimo to nie narzekam, bo mamy piękną krainę i wiele ciekawych miejsc, które na dodatek cały czas się zmieniają. Czekam na przykład, aż rozregulują Nidę w okolicach Pińczowa, żeby znowu tworzyła największe rozlewisko w środkowej Europie. Czekam, żeby odbudowano wieżę na Świętym Krzyżu. To magiczne miejsce, którego istotą jest historia i ludzie, którzy tam są. Dla fotografa to małe pocieszenie, że jest jak jest, ale to nie wygląda, bo jest wieża telewizyjna, a brakuje kościelnej. Teraz Święty Krzyż wygląda trochę jak jakaś fabryka. My to wiemy, że to wspaniałe miejsce, ale czy to wystarczy, aby promować region świętokrzyski? Trudno będzie na podstawie krajobrazowego zdjęcia tego miejsca przekonać kogoś do odwiedzenia Świętego Krzyża. Plany odbudowy wieży kościelnej (z wykorzystaniem tych ciosów kamiennych, które leżą u podnóża kościoła) istnieją od 1971 roku, zrobiono je na Politechnice Warszawskiej. Na odbudowę muszą znaleźć się środki, to oczywiste. Wtedy będę musiał fotografować Święty Krzyż po raz kolejny. Nie ma jeszcze wydawnictwa o Pałacu Biskupim, który też jest zabytkiem światowej klasy. Mogę fotografować Sandomierz, rejon wzdłuż Wisły.
– Jesteś zadowolony z albumu „Świętokrzyskie z lotu ptaka”?
– Może jest w tym albumie parę rzeczy, które mogłyby być lepsze. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że zdjęcia trwały tylko kilka miesięcy i dysponowaliśmy określoną liczbą lotów w zeszłym i w tym roku. Dzięki sponsorowi, czyli Polskim Składom Budowlanym i Aeroklubowi Kieleckiemu mieliśmy samolot dostępny o każdej porze. Udało nam się sfotografować całe województwo. Nie mieliśmy helikoptera, którym można by zawisnąć na jakimś punktem i czekać, aż coś się zdarzy. Gdybyśmy latali helikopterem, pewnie nie starczyłoby ani pieniędzy ani czasu. Koszty helikoptera są pięciokrotnie większe, a chęć „powiszenia” nad danym miejscem byłaby kusząca. Aczkolwiek do paru tematów, np. prac polowych, przydałby się helikopter. Można by to ciekawie pokazać. Album „Ziemia z Nieba” Yanna Arthusa-Bertranda był robiony właśnie z helikoptera. Tam jest sporo motywów ludzkich: karawany, prace polowe czy nawet ludzie na miejskim targowisku. Tamte zdjęcia są niepowtarzalne. Chciałem zrobić zdjęcia zimowe. Ale to niemożliwe. Aeroklubu nie stać na odśnieżanie lotniska i ubezpieczenie samolotów przez cały rok, więc w zimie nie latają.
– Wyglądasz na osobę twardo chodzącą po ziemi, a z drugiej strony wsiadasz w samolot latasz pod chmurami i robisz sielankowe zdjęcia. Czy fotografowanie to tylko praca czy też realizacja marzeń?
– Przede wszystkim praca. Jeśli przy okazji można zrobić coś ciekawego i lubić to, co się robi, to jest to doskonały układ. To jest ciężka praca, nie ma co ukrywać. Trzeba poświecić wiele czasu, zdrowia, żeby były efekty. Bo jeśli jest pogoda, to trzeba rzucić inne rzeczy i robić zdjęcia. Czasami może to być poważna rodzinna uroczystość. Na 21 maja zaplanowaliśmy chrzciny córy. Ostrzegłem żonę, że może się tak zdarzyć, że w tego dnia będę musiał robić zdjęcia. Nie myliłem się. Rano lot, potem uroczystość. Ale wszystko się udało: powstały dobre zdjęcia, były i dobre chrzciny.
– Czy czujesz się kontynuatorem Kieleckiej Szkoły Krajobrazu?
– Trudno nie lubić tamtych zdjęć. To są przepiękne fotografie. Człowiek ma w oczach tamte krajobrazy, których już nie ma, bo okolica nam się bardzo pozmieniała. Teraz wiele miejsc, które są na tamtych zdjęciach, zarosło, pola nie są uprawiane. Oczywiście to jest wynik sytuacji gospodarczej kraju, to się bardzo przekłada na to, jak to wszystko wygląda. Architektura wiejska też się bardzo zmieniła. Fotografowanie Gór Świętokrzyskich naprawdę nie jest zajęciem łatwym. Oni jeszcze wtedy mieli do dyspozycji tę fantastyczną formę terenu… Myślę, że robienie czarno-białych zdjęć, jak wtedy, byłoby takim bardzo prostym połączeniem z tamtym czasem. Moim zdaniem nie tędy droga, więc wybrałem fotografię barwną. Ale generalnie założenia są czasami bardzo podobne. Trudno mówić o jakiejś szkole fotografii, jeśli mamy fantastyczny układ pól, to nie da się inaczej tego zrobić niż długim obiektywem, żeby to wszystko ze sobą połączyć, stworzyć jakąś graficzną formę. To są normalne zabiegi, które sprzyjają zrobieniu dobrego zdjęcia. W sumie można powiedzieć, że próbuję kontynuować, bo próbuję wyciągnąć z tamtych zdjęć jak najlepsze rzeczy i je wykorzystać.
– Fotografia prasowa jest prostsza, czy trudniejsza od krajobrazowej?
– Na pewno nie jest prościej robić fotografię prasową. Ona rządzi się określonymi prawami: trzeba być przygotowanym na to, że wbrew swej woli naciśniemy spust migawki. Fotografia prasowa polega na dokumentowaniu. Ostatnio robiłem zdjęcia podczas Święta Niepodległości w Chmielniku. Była msza w kościele, a po niej duża grupa ludzi udała się na cmentarz dosyć ruchliwą drogą z Chmielnika na Staszów. Z przerażeniem patrzyłem, że na czele kolumny szły zuchy w żółtych beretach, a nikt nie zabezpieczał trasy przejścia. Zza zakrętu wyjechała ciężarówka, prosto na te dzieci. Byłem przerażony. Miałem czas pomyśleć o tym, co będzie, jak dojdzie do wypadku. Podjąłem decyzję, że nie będę tego fotografował. Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze, chociaż niewiele brakowało. Człowiek zajmujący się fotografią prasową często staje przed dylematem moralnym. Często przy wielkich katastrofach humanitarnych, tragediach ludzkich może jedynie ukazać dramaturgię tego wydarzenia. Ja myślę, że jeśli można nie robić zdjęć okropności tego świata, to po co je robić. Nie ma takiego przymusu.
– Jak już wszystko obfotografujesz na Kielecczyźnie to gdzie się przeniesiesz?
– Prawdopodobnie dalej będę fotografował Kielecczyznę. Może kiedyś się porwę na wydawnictwo pt. „Góry Świętokrzyskie”. Bo to są takie góry ukryte. One są ukryte i nieodkryte. Nie znam osoby, która by całe pasmo Łysogór przeszła wzdłuż i wszerz. A są tam rzeczy przepiękne i magiczne. Cała Puszcza Jodłowa. Tam cały czas można szukać. Nie mamy np. w albumie takiego zdjęcia, kiedy wszystkie buki w paśmie Łysogór są pięknie wykolorowione. I był taki moment w tym roku, aczkolwiek nie taki piękny jak trzy lata temu, ale niestety byłem przeziębiony.
– A gdybyś miał fundusze i całkowitą dowolność w wyborze miejsca, to co chciałbyś fotografować?
– Najpierw Kraków.
– Myślałam, że jakaś Antarktyda na starcie...
– Oj, tam jest zbyt piękne. Kraków ciągnie mnie ze względu na historię. To jest miasto bardzo powiązane z naszym regionem, a poza tym ten ogrom, natłok zabytków. Myślę, że przebywanie przez rok na Wawelu byłoby bardzo ciekawym doświadczeniem i pięknym przeżyciem.
– Na ile, aby być dobrym fotografem, trzeba być człowiekiem, który ma farta, ma szczęście?
– To właśnie na szczęściu opiera się fotografia krajobrazowa. Obiekt obiektem – można przewidzieć, jak będzie wyglądał o tej porze roku, o danej porze dnia. Największe znaczenie w fotografii krajobrazowej ma jednak pogoda, jest zawsze inna. Oczywiście można patrzeć w niebo, sprawdzać prognozy pogody w internecie, w telewizji, słuchać mamy. Dodatkowo trzeba mieć czas, dobry sprzęt, który łączy się ze sporymi wydatkami. Nie ma co ukrywać, trzeba sobie paru rzeczy odmówić, aby, jak już człowiek znajdzie się w odpowiednim miejscu i czasie, mieć na czym to zrobić, „wycisnąć” z obiektu tyle, ile się da.
– Czy lepiej jest fotografować rzeczy, które się zna, o których się sporo wie, czy takie obce, po prostu ładnie wyglądające?
– Jeśli znajduję się w pięknym miejscu, o którym nic nie wiem, to wiadomo, że jest to intrygujące. Ale, kiedy zrobię zdjęcie, to już coś wiem o tym miejscu. Jest wiele takich mniej znanych miejsc w naszym regionie: miejscowości, urokliwe zakątki w górach, zabytkowe kościoły. Mało kto wie, że mamy mnóstwo zabytków romańskich w województwie świętokrzyskim i nie wszystkie do końca odkryte. Na naszych ziemiach zamieszkiwali kiedyś Celtowie. To wiekowa historia, którą trzeba zgłębiać przez całe życie, aby do czegoś dojść.
– Czego nie udało ci się sfotografować i bardzo tego żałujesz?
– Mam takie założenie, że gdy gdzieś jadę, mam przy sobie aparat, aby polować na fajne miejsca, fajne zdjęcia. Gdy aparatu nie zabiorę, często trafiam na wyjątkowe okazje. Żałuję ich jednak krótko, szybko o nich zapominam, bo najważniejsze są te zdjęcia, które uda mi się zrobić. Na dodatek zdarza się wiele sytuacji, których nie należy fotografować, aby nie ukraść komuś czegoś bardzo osobistego, intymnego.
– Czy masz jakąś swoją ulubioną fotografię?
– Mam takie zdjęcie chmury. Takiej niesamowitej chmury, którą fotografowałem przez 100 km. Jechałem z Warszawy przez Końskie, minąłem Końskie, dojechałem do Sielpi, tam już zrobiłem jedno zdjęcie, potem dojechałem do Miedzieży i już zachodziło słońce. Potem okazało się, że to burza nad Łysogórami. Ja ją fotografowałem z 50 km. Nie dość, że nigdy wcześniej takiej chmury nie widziałem, to jeszcze warunki były wspaniałe. Mam je w komputerze. Mogę pokazać.
– Pozwolisz nam ją opublikować?
– Nie, to zdjęcie jeszcze nie do publikacji. Znajdzie się w albumie o Świętym Krzyżu.