Zabawny, ale też okrutny dokument „Czeski sen” w Czechach wywołał narodową dyskusję. Nie chodziło jednak ani o skandal, ani o krytykę reklamy czy ośmieszanie ludzkiej naiwności. „Czeski sen” mówi po prostu: bądźmy uważni.Ten film – pokazywany i nagradzany na wielu festiwalach – w pierwszym odruchu uwodzi (pisano o nim: „rewelacyjny”, „wybitny”, „najlepszy czeski film roku”). Oceniany z dystansu, budzi już więcej wątpliwości: ani dokumentalna forma nie jest tu odkrywcza, ani pomysł tak błyskotliwy, jak się z pozoru wydaje, ani wnioski najświeższe. Ale właśnie perspektywa dystansu potrzebna jest, żeby w „Czeskim śnie” Vita Klusáka i Filipa Remundy zobaczyć to, co najciekawsze. I co nie polega na nasuwającej się od początku oczywistej tezie i prostej prowokacji.
Sprzedać podrasowaną pomarańczę
Już na wstępie zasady tej prowokacji wyjaśniają wprost do kamery sami reżyserzy. Chcą rozreklamować w mediach i na billboardach supermarket, który nigdy nie istniał. W przeciwieństwie do fikcyjnego sklepu, spoty w radiu i telewizji, billboardy i reklamowe inserty mają być prawdziwe. Podobnie jak reakcja Czechów – Klusák i Remunda spodziewają się, że na specjalnie wybrane pole, gdzie 31 maja 2003 r. ma się odbyć uroczyste otwarcie Czeskiego Snu (to nazwa sklepu), przyjdzie kilka tysięcy osób.
Dla reżyserów filmowo-społeczna akcja to oczywiście pretekst. Dzięki niej zaglądamy przede wszystkim za kulisy reklamowych agencji. Widzimy, jak „stylizuje” się produkty (przed sesją zdjęciową upiększa się nawet pomarańczę), wymyśla logo i kiczowatą piosenkę przewodnią kampanii (kapitalny epizod szefowej dziecięcego chóru, która zachęca: „śpiewajcie jak ťYesterday Ť!”). Specjaliści od marketingu badają nawet, gdzie kieruje się wzrok klienta, kiedy przegląda reklamową broszurę z absurdalnie niskimi cenami produktów.
Z samych siebie się śmiejecie!
Remunda i Klusák kierują kamerę również na tych, dla których reklamy powstają. Sympatyczna rodzina bez skrępowania opowiada o weekendowych wizytach w supermarkecie jak o religijnym niemal obrzędzie. Matka żartobliwie przyznaje, że jedyny spacer, na jaki można namówić córkę, to zakupy w centrum handlowym. I to są właśnie w całym filmie fragmenty najciekawsze, chociaż najmniej zabawne. Bo eksperyment reżyserów chwilami wydaje się okrutny: „czeski sen”, sztuczne piękno i fikcyjne pragnienia to nie pusta teoria. Są przecież i tacy, którzy w tę fikcję głęboko wierzą, a reklamowo-sztuczny świat traktują jak jedyną rzeczywistość („gdy wchodzę do supermarketu, to jakby słońce zaświeciło w deszczowy dzień”).
Reżyserzy filmu nie mówią zresztą: są tacy ludzie. Według Klusáka i Remundy jesteśmy tacy wszyscy. Ten paradoks pokazuje scena otwarcia Czeskiego Snu, kiedy prażanie (przyszło ok. tysiąca osób, a więc kilka razy mniej, niż się spodziewano) w majową sobotę zamiast kupić magnetowidy za pół ceny, mogą jedynie oglądać rusztowanie z bannerem sklepu i pustą łąkę. Jedni z niedowierzaniem szukają sklepu gdzieś w krzakach, drudzy złoszczą się, jeszcze inni komentują ze śmiechem: „ludzie są naiwni”. Chociaż mówią w gruncie rzeczy o sobie.
Nie da się uciec
Gdy dwa lata temu na festiwalu Doc Review pokazywano film Erika Gandiniego „Nadprodukcja. Terror konsumpcji” (jego najnowszy dokument „Gitmo – Nowe prawa wojny” o więzieniu w Guantanamo trafi do polskich kin w marcu), w warszawskim multipleksie zabrakło biletów, a widzowie siedzieli w kinie na schodach. Czy tylko z powodu modnego tematu? W „Nadprodukcji” Gandini nie pouczał (nawet jeśli guru antyglobalistów John Zerzan pytał z ekranu: „Czy naprawdę potrzebujesz najnowszego samochodu albo kolejnego big maca?”), ale najważniejszy przekaz sugerował formą. Ten dokument to przecież efektowny spektakl, bezwstydna manipulacja, skrojony tendencyjnie wideoklip.
Na podobnej zasadzie – walka z konsumpcjonizmem jego własną bronią – opiera się prowokacyjny pomysł w „Czeskim śnie”. Klusák i Remunda świadomie działają na granicy etyki dokumentalisty, manipulują i tworzą sztuczną rzeczywistość. I nie próbują udawać, że są niewinni: sami firmują kampanię supermarketu i pozwalają się efektownie „opakować” – zakładają garnitury od Hugo Bossa, ścinają włosy, a podczas sesji zdjęciowej wykrzykują: „super!”.
W „Czeskim śnie” nie chodzi więc ani o prowokacyjny happening studentów reżyserii (ich oponentom szczególnie nie podobał się fakt, że dostali grant z ministerstwa), ani o krytykę reklamy. Ten film obnaża powszechny konsumpcjonizm i jego mechanizmy, ale jednocześnie podkreśla: nie da się przed nimi uciec. Remunda i Klusák sami reklamują przecież swój film, udzielają wywiadów i umiejętnie wykorzystują w promocji skandalizującą aurę, jaka towarzyszyła realizacji. A w „Czeskim śnie” przez parę sekund pokazują popcornowy multipleks, który – trudno nie uznać tego za symbol – jest częścią supermarketu.
Kino, które jest dzisiaj gigantycznym biznesem, nie tylko korzysta z reklamy, ale też umiejętnie podsyca potrzebę fikcyjnego świata i z naszego pragnienia iluzji żyje. Tego również dotyczy skromna lekcja uważności, jaką dają Remunda i Klusák.