Nadawcy telewizyjni w końcu zrozumieli, że w sitcomach można żartować nie tylko z bohaterów głupszych od widzów. – Przez takich jak ty Polska wygląda tak, jak wygląda – krzyczy żona do leniwego Ferdynanda w jednym z odcinków „Świata według Kiepskich”.Ten krzyk trwa już prawie pięć lat, odkąd serial pokazywany jest w Polsacie. W ciągu tego czasu bezrobotny Ferdek niewiele się zmienił. Wciąż tkwi w pidżamie w fotelu i popija piwo, a Polacy wpatrują się – jak w krzywe zwierciadło – w ekranowy wizerunek polskiej rodziny o zaniżonym IQ.
Głupkowaty Ferdek nigdy nie był wyjątkiem w polskich stacjach telewizyjnych. Miał przyjaciół wśród zwariowanych lekarzy w „Daleko od noszy” (Polsat), naiwnych robotniczych rodzin w „Świętej wojnie” (TVP2) czy „bystrych inaczej” policjantów z „13 Posterunku” (Polsat). „A to Polska właśnie” – chciałoby się powiedzieć za poetą i scenarzystami seriali komediowych. Ten wizerunek zmieni się na wiosnę.
Od marca największe stacje telewizyjne wprowadzają na antenę seriale, w których nie będzie już miejsca na „kiepskie” poczucie humoru. Bohaterowie awansowali. Są bogatsi, ambitni, lepiej wykształceni, mieszkają w wielkich miastach. Są tacy, jak grupa widzów, na której nagle zaczęło zależeć nadawcom. Dlaczego? Bo mogą na nich zarobić.
Dobrze sytuowany mieszczuch to idealny odbiorca reklam, a stacje telewizyjne dziś potrzebują takiego widza bardziej niż kiedykolwiek. Minęły czasy, gdy reklamowy sukces gwarantowała masowa widownia. Wtedy liczyła się ilość, a nie jakość. Teraz nadawcy są bogatsi o doświadczenia kilkuletniej zapaści na rynku reklamowym, kiedy w pogoni za klientem walczyli ze sobą, obniżając ceny czasu antenowego. Zniżki sięgały do 70 procent. Efektem tej „wojny na rabaty” były coraz niższe ceny reklam – tak niskie, że reklamodawcy pchali się drzwiami i oknami, a nadawcom zaczęło brakować miejsc w blokach reklamowych. Tyle że zysk był z tego żaden.
Jacek Romanowicz Newsweek