31 Festiwal Polskich Filmów Fabularnych wygrał film „Plac Zbawiciela” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. Ten werdykt jury nie był niespodzianką. Tak samo jak nagrody dla aktorek z tego obrazu – Ewy Wencel i Jowity Budnik.Zaskoczyła nieco nagroda dla Zbigniewa Zamachowskiego za najlepszą główną rolę męską w „Przybyli ułani” Sylwestra Chęcińskiego. Na festiwalowej giełdzie jego nazwisko nie pojawiało się wśród faworytów. Ubiegły rok był w ogóle bardziej łaskawy dla aktorek, miały do zagrania zdecydowanie więcej ciekawych ról niż panowie, co do tej pory nie zdarzało się zbyt często.
To nie koniec niespodzianek, które przyszykowało jury. Za debiut dostały nagrodę filmy „Chaos” Xawerego Żuławskiego i „Sztuka masażu” Mariusza Gawrysia. A wydawało się, że faworytem jest „Z odzysku” Sławomira Fabickiego. Tymczasem ten społeczny melodramat musiał zadowolić się nagrodami za zdjęcia dla Bogumiła Godfrejówa i za montaż.
Z nagrodą za reżyserię wyjechał z Gdyni Marek Koterski za „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”. Decyzja jurorów nie wzbudziła kontrowersji. Ten bardzo osobisty film, gorzka spowiedź artysty, należał do najważniejszych polskich premier filmowych 2005 r.
Rekordzistą wśród nagrodzonych filmów okazali się „Statyści” Michała Kwiecińskiego. Lekko nostalgiczna komedia dostała w sumie sześć nagród, w tym za scenariusz dla Jarosława Sokoła, za drugoplanowe role Krzysztofa Kiersznowskiego i Anny Romantowskiej oraz „Złotego Klakiera” dla najdłużej oklaskiwanego filmu podczas pokazów w Teatrze Muzycznym. Bezpretensjonalny i mądry zarazem film, oparty na zupełnie zwariowanym pomyśle wyjściowym, czyli ekipa chińskich filmowców szuka w Polsce statystów o smutnych twarzach.
Operator Arkadiusz Tomiak, który był autorem zdjęć do trzech konkursowych, bardzo różnych stylistycznie filmów, dostał nagrodę za „Palimpsest” Konrada Niewolskiego. Film zrobiony niezwykle starannie, w którym najważniejsza jest strona wizualna. Jest ona kluczem do zrozumienia zagadki tego psychologicznego thrillera, który udaje kryminał.
„Plac Zbawiciela” jest z pewnością najważniejszym filmem festiwalu. Kameralny thriller rodzinny, który diagnozuje coraz powszechniejszą współczesną chorobę – emocjonalny chłód, który potrafi zabić. Jego objawy to m.in. brak umiejętności porozumiewania się, empatii i egoizm. Dbałość o pozory i pogoń za pieniędzmi przesłaniają to, co naprawdę ważne. Historia opowiedziana przy użyciu prostych środków wyrazu, świetnie zagrana.
Trochę szkoda filmu Wiesława Saniewskiego „Bezmiar sprawiedliwości”, który nie dostał żadnej nagrody.
Festiwal należał w tym roku do debiutantów. Na 24 filmy konkursowe 13 to właśnie pierwsze filmy fabularne w dorobku reżyserów. Trzynastka nie okazała się pechowa, niewiele było artystycznych pomyłek. Dominowała tematyka społeczna. Nawet będąca prawie horrorem „Hiena” miała mocne, realistyczne tło.
Nie wszystkie debiutanckie filmy trzymały jednak odpowiedni poziom techniczny. Wynika to z tego, że reżyserzy często robią swój debiut za bardzo małe pieniądze, nie oglądając się na dotacje np. z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jak powiedział reżyser nagrodzonej „Sztuki masażu” Mariusz Gawryś, najważniejsza jest historia, którą się chce opowiedzieć i nie można czekać w nieskończoność na realizację filmu.
Martwi mizerna reprezentacja dobrego kina popularnego. Komedie romantyczne nie trzymają dobrego poziomu. Nie udała się też ekranizacja bestselleru „S@motnośc w sieci”.
Można też zaobserwować w polskim kinie zmierzch gwiazd. Najlepsze role, np. w „Placu Zbawiciela” czy w „Z odzysku” zagrali aktorzy mniej znani, mało do tej pory eksploatowani przez kino.
Laureaci po rozdaniu nagród
Krzysztof Krauze: – Nagroda ma dla mnie szczególne znaczenie, bo dostałem ją za film wyreżyserowany wspólnie z żoną. ( ) Po przygodach „Nikifora” na festiwalu w Gdyni te Złote Lwy były większym zaskoczeniem niż za „Dług”.
Jowita Budnik: Beata w „Placu Zbawiciela”, nagroda za główną rolę kobiecą: – Miałam wrażenie, że rola żyje własnym życiem. Czasem zastanawiałam się, dlaczego Joanna z Krzysztofem tak się uparli, bym zagrała w ich filmie. Cieszę się, że obdarzyli mnie takim zaufaniem i że mogłam z nimi pracować. Na planie „Placu Zbawiciela” spotkałam się z grupą naprawdę wyjątkowych ludzi. W momencie, kiedy przyjmowałam tę rolę, nie wiedziałam tak do końca, na co się decyduję. Myśmy pracowali na podstawie streszczenia, opisu sytuacji. Kiedy skończyły się zdjęcia i opadły ze mnie emocje, dopiero dotarło do mnie, jaka to była trudna rola.
Joanna Kos-Krauze: – Mąż powiedział, że jest to bardziej pani film niż jego.
– To dlatego, że mnie bardzo kocha (śmiech). Naprawdę myśmy ten film robili razem. Tyle tylko, że ja go kończyłam sama. Sama robiłam udźwiękowienie, zgrywałam materiał, bo Krzysztof był już po operacji.
– Czy chce pani sama wyreżyserować film?
– Nie widzę powodu. Padały takie propozycje od dłuższego czasu, ale nie chciałabym. My już razem pracujemy od 10 lat, od „Długu” i tak jest dobrze. Sukces nas łączy, nie dzieli.
– A jakie macie plany na najbliższe miesiące?
– Najbliższe? Chciałabym w końcu pójść na grzyby. To jest moje marzenie. Nie byłam od półtora roku.
Ewa Wencel, nagroda za drugoplanową rolę Teresy w „Placu Zbawiciela” – To nagroda za pracę, którą wspólnie włożyliśmy w ten film. Bardzo się z niej cieszę.
– Zagrała pani bardzo trudną rolę. Długo musiała pani po niej dochodzić do siebie?
– Nie. Jestem aktorką, wykonuję swój zawód. Na pewno nie było to łatwe. Po dniu zdjęciowym zostawiałam wszystko za sobą i myślałam o tym, co będzie dalej. Byliśmy dobrze przygotowani do swoich ról.
– Gra pani bohaterkę bardzo negatywną, która krzywdzi synową.
– Ja tego tak nie odbierałam. Teresa zrobiła wszystko, co możliwe, by ratować swoje dzieci, syna, synową i wnuki. Niestety, dobre chęci nie wystarczą. Są też problemy z porozumieniem się. Myślę, że Teresa świadomie nie zrobiła nic złego.
Michał Kwieciński, reżyser „Statystów”: – Nagroda „Klakiera” dla reżysera jest ważniejsza niż wszystkie oficjalne honory. To efekt rozmowy z widzem. (
) Cieszę się też z innych nagród. Pracowałem z fantastycznym zespołem ludzi i oni na nie zasłużyli.
– Czy teraz będzie pan częściej reżyserem, czy producentem?
– Teraz przede wszystkim produkcja. Czeka na mnie „Katyń” Andrzeja Wajdy. Olbrzymie zadanie. A potem zastanowię się. Cały czas szukam dla siebie tematów, inspiracji. Następna rzecz to musi być komedia, ale nie może to być nic, co zdołuje widza. Zakończenie powinno dawać nadzieję.
Beata Zatońska
Wiadomości TVP