Po co nam nowa matura

Czego Jan nie będzie potrzebował, tego niech Jaś nie wkuwa – to filozofia nowej matury. Jednak ta reforma się nie uda, jeśli szkoły wyższe odmówią współpracy. Już za kilka dni, na samym początku roku szkolnego, trzecioklasiści z polskich liceów będą musieli wybrać przedmioty do zdawania na maturze. Na nowej maturze.To ważne uzupełnienie. Niech nikogo nie zwiedzie podobieństwo tej nazwy do dotychczasowego egzaminu dojrzałości. Tak naprawdę zmieni się wszystko. Jesteśmy w przededniu rewolucji edukacyjnej, której dalekosiężnych konsekwencji nie potrafimy do końca przewidzieć. Czy – jak obawiają się krytycy reformy – stoimy w obliczu końca świata inteligencji i czeka nas dyktatura wyedukowanych barbarzyńców? Czy przeciwnie, kładziemy edukacyjny fundament pod światłe społeczeństwo ludzi sprawnie poruszających się w labiryncie współczesności i uwolnionych od zbędnego balastu nieaktualnych już informacji oraz nieprzydatnych doświadczeń? Tego dylematu nikt dziś nie rozstrzygnie. Na odpowiedź przyjdzie nam trochę poczekać. Pewnie kilka pokoleń.

Zasady dotychczasowej matury były niezmienne od kilkudziesięciu lat. Kuratorium w każdym województwie przygotowywało własne tematy, więc uczniowie zdawali różne egzaminy w innych częściach kraju i w szkołach o różnych profilach. Wyników tych matur nie dało się ze sobą porównać, tym bardziej że egzaminy przeprowadzali nauczyciele w szkole, którzy kierowali się – jak przyznaje sam minister edukacji Mirosław Sawicki – subiektywnym wyczuciem. Na przykład obniżali wymagania wobec wiejskich dzieci albo stawiali ocenę niezgodną z wynikiem egzaminu maturalnego, przyjmując, że znają ucznia, któremu „dziś akurat nie wyszło”.

Mityczny egzamin

Do dziś żywy jest mit przedwojennej matury, która była znakiem najwyższej jakości i świadectwem wszechstronnej wiedzy.

Przed wojną Tadeusz Boy-Żeleński nazwał maturę „burżuazyjnym szlachectwem”. I to nie tylko dlatego, że według kodeksu Boziewicza (wydanie z 1936 r.), każdego po jej zdaniu „zaliczyć należy do osób zdolnych do żądania i dawania satysfakcji honorowej”. Możliwość pojedynkowania się nie była głównym atutem matury. Przede wszystkim dawała szansę szybkiej kariery w kraju, w którym po odzyskaniu niepodległości bardzo brakowało wykształconych kadr.

Posiadacz świadectwa dojrzałości niemal automatycznie awansował o kilka szczebli w hierarchii społecznej. Według spisu powszechnego z 1926 r. na 29 mln mieszkańców Polski maturę miało tylko 650 tys. osób.

Zgodnie z koncepcją przygotowaną jeszcze w 1919 r. przez ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Tadeusza Łopuszańskiego, szkoła średnia miała się stać kuźnią przyszłych elit. Po ukończeniu podstawówki, która w zależności od regionu trwała cztery lub pięć lat, każdy mógł starać się dostać do gimnazjum, podzielonego na trzyletni okres wstępny i pięcioletni wyższy. Egzaminy wstępne do gimnazjum były jednak trudne, a wymagania później stawiane uczniom – bardzo wysokie. Na koniec absolwentów czekała matura, składająca się z pięciu egzaminów pisemnych i ośmiu ustnych.

Bernadeta Waszkielewicz, Tomasz Maćkowiak, Andrzej Krajewski Newsweek