Piekło i raj wielożeństwa

Każdy ma ponad setkę dzieci spłodzonych z tuzinem żon, dla radykalnych mormonów z Utah wielożeństwo jest drogą do nieba, a płodzenie dzieci to religijny obowiązek. Przestępstwo, szaleństwo czy styl życia?Gdy John Daniel Kingston został ojcem po raz 131. – gdzieś poprzedniej jesieni – w niebie otworzyło się małe okienko. Objawił mu się Bóg, łatwy do poznania po białej pelerynie i włosach do ramion. Bóg powiedział Kingstonowi, że swemu 68. synowi z 15. małżeństwa ma dać na imię Joseph. A urodzonej trzy dni wcześniej 35. wnuczce z małżeństwa numer 4 – Rose. Na koniec Bóg powiedział jeszcze coś niezwykłego. Rzekł oto: – Kingston, mój wybrany, wygrasz swoją walkę z sądownictwem, przeciwko polityce, przeciwko Ameryce. A świat winien się o tym dowiedzieć.

131 dzieci z 15 żonami to już niezły wynik, sądzi John Daniel Kingston. Według Starego Testamentu staremu Charifowi udało się spłodzić tylko 112 potomków. Ale nigdy nie doścignie swojego brata. Paul Kingston, przywódca poligamistycznej sekty The Order, ma ponad 200 dzieci z około 35 małżonkami. Jest liderem wśród siedmiu braci Kingstonów, których łączny bilans to ponad 100 żon i 700 dzieci z górką. To według Kingstona nieźle, ale wciąż za mało jak na Królestwo Niebieskie i dlatego on, Kingston, musi mnie teraz przeprosić. Bo według kalendarza, w którym zapisuje cykle owulacyjne swoich żon, jedna z nich właśnie jajeczkuje i Kingston musi przystąpić do działania. Po tych słowach John Daniel znika w zmroku pogodnego wieczoru w Salt Lake City w stanie Utah, Krainie Wolnych.

Mężczyzna, który przed chwilą siedział w bezdusznej sali konferencyjnej przy ulicy Przemysłowej 89, wygląda jak urzędnik skarbowy. Fryzura z przedziałkiem, świeżo wyprasowana koszula, głos łagodny, bez owej misjonarskiej żarliwości, jakiej spodziewałbyś się po kimś, kto wierzy, że w jego żyłach płynie krew Jezusa Chrystusa. Uśmiecha się rzadko – krótki, wszystkowiedzący uśmiech. Wtedy można zrozumieć, dlaczego niektórzy widzą w nim świętego, a inni diabła.

Kingston jest jednym z apostołów Fundamentalistycznego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (FLDS), przewodzi też rodzinnemu klanowi The Order, który jako jeden z kilku w USA praktykuje poligamię. W swojej apostolskiej funkcji Kingston otrzymuje od Boga polecenia w różnych sprawach – od zakupu samochodu, poprzez wybór partnerki, aż po szczepienia na grypę – i przekazuje je dalej swojemu ludowi. Nie ma stałego ogniska domowego, białym samochodem terenowym jeździ od żony do żony. W bagażniku szczoteczka do zębów, świeże koszule oraz komputer, w którym Kingston szkicuje statystyki na temat swoich dzieci, jakby były one słupkami notowań funduszy inwestycyjnych.

Jeśli zapytać go o imiona, zaczyna się jąkać. Swoje dzieci zna lepiej z widzenia niż z imienia. Zawsze może im kazać stanąć do apelu – chłopcy w garniturach i krawatach, dziewczynki w sukienkach do kostek – i dokładnie stwierdzić: – Ty, z szerokimi biodrami, jesteś numerem 78, Stephanie. Twoja matka to Heidi, żona numer 8, a za mąż wydam cię za mojego bratanka Eldena Kingstona, syna mojego brata Josepha Ortella Kingstona.

Do tego momentu cała ta historia może wydawać się ludową przypowieścią z Ameryki, ojczyzny religijnych absurdów. Ale żarty się kończą, kiedy mowa o zmuszaniu nieletnich do małżeństwa, praniu mózgu, znęcaniu się nad dziećmi i kazirodztwie. Najlepiej przenieść się bezpośrednio do przepełnionej sali sądowej S-24 w centrum Salt Lake City, gdzie stan Utah przygotowuje się do ostatecznej rozprawy z poligamią Kingstonów.

W sali sądu siedzą John Daniel Kingston ze swoją żoną numer 8 Heidi Mattingly. Twierdzą, że Stany Zjednoczone chcą ich zniszczyć. Dlaczego państwo chce im odebrać 10 dzieci? Czy nie łamie się tutaj praw człowieka? Czy nie narusza się wolności wyznania? Czyż poligamia nie jest alternatywnym sposobem życia, takim jak homoseksualizm? Czyż sam prezydent Bush nie jest zwolennikiem fundamentalistycznego nawrócenia? Czy nie chodzi tutaj o kwintesencję Ameryki, czyli o wolność?

Naprzeciwko Kingstonów siedzą prokuratorzy, oni także apelują do świata. Czyż to nie obrzydliwy przypadek znęcania się nad dziećmi? Czyż w mormońskiej poligamii nie ma ideologicznego zaślepienia rodem z Trzeciej Rzeszy, skoro dzieci muszą żenić się z krewnymi, aby zachować czystość krwi? Czy poligamia nie jest zboczonym sposobem życia, który ma umożliwić fanatycznym mężczyznom połączenie seksu, władzy i pieniędzy? Czyż prezydent Bush nie popiera obalania dyktatur? Czy nie chodzi tutaj o kwintesencję Ameryki, czyli wolność?

Wszystko zaczęło się 15 lutego 2004 roku. Dwie córki Mattingly i Kingstona uciekły z klanu, bo nie mogły nosić kolczyków. Kolczyki są zabronione, tak jak palenie i płacz oraz zbyt wiele kontaktów ze światem zewnętrznym. Na policji siostry opowiedziały potem o razach od ojca, o planowanym przymusowym wyjściu za mąż za jednego z wujków oraz o tym, że za karę musiały pić mydliny, których nie miały prawa zwymiotować. A ponieważ jednak zwymiotowały, musiały zjeść wymiociny. Urząd do spraw młodzieży stwierdził, że dziewczynki padły „ofiarami fizycznej przemocy, zaniedbania i seksualnego wykorzystania”.

Sąd odebrał parze Kingston-Mattingly 10 z 11 dzieci – przy rodzicach zostało tylko najmłodsze. Nie był to pierwszy wyrok przeciw rodzinie. John Daniel spędził już sześć miesięcy w więzieniu za pobicie do nieprzytomności córki, która nie chciała wyjść za własnego wuja. Jego brat Ortell dostał 10 lat za kazirodcze stosunki ze swoją bratanicą. Heidi Mattingly zakazano kontaktów z sektą. Państwo sądziło, że z jej pomocą rozsadzi klan od środka – dotrze do aryjskich ustaw rasowych i totalitarnych struktur The Order. Zaczęło się od kolczyka, a skończyło na planie obalenia reżimu.

Mattingly zaprasza do swego pustego domu na przedmieściu Salt Lake City. Na bluzce krzyżyk, na kolanach lalka na pocieszenie. Poligamia, mówi, to żadna skłonność, lecz najświętsze przykazanie Boga, warunek wstąpienia do nieba. „Siedem niewiast uchwyci się jednego mężczyzny w ów dzień”. Ale poligamia to coś więcej, to największe spełnienie dla kobiety. Weźmy na przykład Sarę, żonę Abrahama. Albo ją, Heidi, która miała dopiero 16 lat, gdy poślubiła bezpośredniego potomka Jezusa Chrystusa.

Kingston miał już siedem żon, gdy Bóg wyznaczył mu Heidi. Mogła więc ocenić, jak „dobrym jest mężem”, jakie ma „słodkie dzieci, pobożne i czystej krwi”. To jej słowa. Daje jej tylko dolara dziennie na każde dziecko, ale trzeba przeżyć piekło na ziemi, aby osiągnąć niebo. Tak naucza Biblia. Przychodzi tylko raz w miesiącu, aby ją zapłodnić, ale za to ona może obdarzyć go potomstwem. Heidi Mattingly marzy, by dać mu 20 dzieci. Na koniec stwierdza:

– Jeśli pozwolisz Bogu, by stał się częścią twojego życia, On sprowadzi cię na drogę prawdy.
Droga do tej prawdy prowadzi obok Burger Kinga, na autostradę I-15, do przedmieścia Bountiful. Tam, w osiedlu bungalowów, żyje drobna i nieśmiała Lu Ann Kingston, lat 26, matka czwórki dzieci, świadek oskarżenia. Jej prawda brzmi nieco inaczej. Miała 15 lat, gdy Paul Kingston oświadczył: – Bóg oznajmił mi, że powinnaś poślubić mojego brata Jeremy’ego, oboje jesteście czystej krwi i będziecie mieć szlachetniejsze potomstwo.

Lu Ann nie lubi Jeremy’ego, który jest jej siostrzeńcem po kądzieli i kuzynem od strony ojca. Broni się, lecz Paul grozi jej wiecznym potępieniem. Dziewczyna potulnieje. Matka szyje już suknię ślubną, zaproszenia są wysłane, miłość przyjdzie później – mówią. Miłości można się nauczyć jak katechizmu. Lu Ann wychodzi za mąż w wieku 15 lat. Rzuca szkołę, jako matka nie potrzebuje wszak wykształcenia, i od tej pory pracuje jako księgowa w klanie. Za pracę dostaje „jednostki”, za które może kupować wyłącznie u Kingstonów. Mieszka pod nadzorem sekty. Jeśli chce dostać gotówkę – na przykład pięć dolarów na kino – musi złożyć wniosek. Zabrania jej się kontaktów ze światem zewnętrznym, bo jest to padół w ostatnim stadium, zżarty przez grzech i chciwość.

Lu Ann rodzi dziecko, zaraz potem następne. Jej mąż żąda jeszcze tuzina, jednak miłość się nie pojawia. Pewnej majowej nocy ucieka, wartownicy ją łapią, ona wzywa policję, dochodzi do starcia. – Zabierasz dzieci z czystokrwistego dziedzictwa. Będziesz smażyć się w piekle, jeszcze gorzej niż pedofile – grożą Kingstonowie.

Piekło leży przy Willey Street 760, Bountiful, Utah. Matka i przyjaciele zrywają z nią kontakty. Nagle jest samotna w obcym świecie, który wymaga samodzielności i myślenia. Uczy się robić zakupy, uczy się płaczu, również miłości. Wychodzi za mąż za żołnierza, rodzi następną dwójkę dzieci, idzie do college’u i odtąd jej celem staje się zniszczenie The Order. Nazywa go „barbarzyńską dyktaturą”. Metoda? „Pranie mózgu”. Tło? „Religijny fanatyzm”. – Jeśli Bóg istnieje, wyjawi prawdę – mówi.

Kto chce osądzać poligamię, musi udać się tam, skąd ona pochodzi – radzi prokurator generalny stanu Utah Marc L. Shurtleff. Czyli na południe jego stanu. Tam żyje większość spośród 80 tysięcy mormonów poligamistów, ciągle jeszcze w wyizolowanych klanach i wioskach. Są wśród nich zapewne także pedofile i zamordyści, ale większość to zwykli obywatele. Według kodeksu karnego poligamia jest w Utah nielegalna i grozi za nią kara pozbawienia wolności do lat pięciu. – Ale ścigamy tylko poważne sprawy. Wszyscy mamy przodków poligamistów – mówi mormon Shurtleff.

W 1890 roku Kościół mormoński pod presją amerykańskiego rządu zdystansował się od poligamii. Prześladowano i uwięziono wówczas wielu mormonów, którzy przestrzegali praw swojej wiary. Wielu z nich opuściło Salt Lake City i przeniosło się na wieś, opuściło wieś i wyprowadziło się na pustynię, aż na obszar graniczący z Arizoną, tam gdzie nikt już nie mieszka i nic nie rośnie. W tej mało urodzajnej okolicy koło cynoberowych klifów członkowie FLDS wybudowali miasta Colorado i Hildale.
W największej kolonii amerykańskich poligamistów dni są gorące. Wysokie płoty chronią domy 15 tysięcy mieszkańców przed spojrzeniami obcych, a na rogatkach stoją straże Sons of Helaman. To rodzaj gestapo, nazwany tak po wojownikach z „Księgi Mormona”. Sprawa Kingstonów przeraziła miejscowych – mówią o porywaniu dzieci i zbliżających się rewizjach. Mają poczucie, że są prześladowani jak Żydzi w Trzeciej Rzeszy.

Prawie wszyscy mieszkańcy Colorado City są poligamistami – burmistrz, nauczyciele, a nawet policjanci. Zabroniony jest śmiech, także sport i telewizja. Pod spódnicami do kostek dziewczęta noszą reformy, chłopcy koszule z długimi rękawami i wysokim kołnierzykiem – aby uchronić skórę przed grzesznymi spojrzeniami. Chłopcy i dziewczynki nie mogą się ze sobą bawić, o zakochiwaniu się nie wspominając. Swatanie jest li tylko sprawą Boga. Mamy wiek XXI w Ameryce.

Jeżeli zaś Bóg by się pomylił, do akcji wkraczają jego ziemscy namiestnicy, prorocy. Pod kierownictwem lidera FLDS Warrena Jeffsa (który poszukiwany przez FBI żyje w ukryciu) anulowali 20 małżeństw, a wydaliwszy mężczyzn, ich żony wraz z dziećmi przepisali na pozostałych. Zgodnie z wolą bożą usunięto z sekty 400 nastoletnich chłopców. Powód? Prorocy zobaczyli w nich konkurencję przy zalotach do młodych dziewcząt. Oficjalnie chodziło o „życie w pokorze i prawdzie”.

Prawda jest szeroko rozumiana w Colorado City. Jak uczą wiejscy nauczyciele, dinozaury pochodziły z innych planet, a czarni są podludźmi skazanymi na niewolnictwo, ponieważ wywodzą się od Kaina. Oszukiwanie systemu pomocy społecznej jest wypróbowanym sposobem, by wykrwawić państwo, „tę wieczną bestię”. Tylko całkowite posłuszeństwo prowadzi do nieba i wkrótce umożliwi powstanie tam nowego gatunku ludzi.

W tym momencie można by zawrócić do sądu i wydać wyrok, gdyby nie droga na skraju miasta, która prowadzi do dalszego osiedla poligamistów zwanego Centennial Park. Za wysokimi murami stoją tu niedokończone jeszcze domy. Tutejszych mormonów także można by zaszufladkować jako nieżyciowych fanatyków, gdyby się nie uśmiechali i nie mówili ze swadą o europejskiej polityce. Przynajmniej kobiety można by uznać za ofiary patriarchatu, ale wiele kobiet tutaj skończyło studia. Mają dobre posady, piją latte, korzystają z Internetu. Obalają każdy stereotyp.

W jednym z największych domów mieszka Susan Timpson, lat 47, ze swoim mężem Rayem, czteroma „siostrami w małżeństwie” i 41 dziećmi. Ubrana w dżinsową spódnicę i kozaki, do tego przyciemniane okulary, mogłaby uchodzić za Janis Joplin z Southern Utah. Ma 17 dzieci. Najstarsze – 26-letnia córka – ma już sześcioro własnych dzieci, najmłodsze – czteroletni syn – ciągnie ją za spódnicę i pyta, kiedy dostanie znowu nową mamę. – Przydałaby się nam – odpowiada Susan.

Życie jest ciężkie w Centennial Park. Susan dopiero wróciła z zakupów w najbliższym mieście St. George, oddalonym o sto kilometrów. W sumie było sześć wózków, 400 kilogramów zakupów, rachunek na ponad 2000 dolarów. Wieczorem razem z żoną numer 2, nauczycielką, ugotują kolację. 50 porcji. Trzecia żona, pielęgniarka, ma nocną zmianę, czwarta studiuje, piąta pilnuje dzieci. Zmieniają się, tak aby każda z nich mogła pogodzić karierę i dzieci plus miłosne weekendy z mężem Rayem. – Jesteśmy najbardziej wyemancypowanymi kobietami świata. Gdzie indziej kobieta mająca 17 dzieci może zrobić karierę? – pyta Susan. Na początku była zazdrosna, przyznaje. – Ale to egoizm. Jeśli ma się najlepszego na świecie męża, trzeba się nim dzielić. To radość.

Ray nie wygląda, jakby poligamia była czystą radością. Zmęczone spojrzenie, na czole głębokie zmarszczki, musi nakarmić 50 osób. Skacze wprawdzie z jednego łoża małżeńskiego do drugiego, ale i to może stać się męczące. Jest głową rodziny, ale to rzecz względna przy pięciu żonach świadomych własnej wartości. Nigdy nie będzie mógł ich opuścić, musi troszczyć się o nie przez całe życie, takie jest prawo boże. Jeśli je złamie, będzie wyklęty.

Z Susan studiuje wiarę, z numerem 2 chodzi na football, z numerem 3 recytuje Szekspira. Młodsze żony (numer 4 i 5) są jeszcze wygłodniałe – idealne partnerki dla z natury bardziej popędliwego mężczyzny, który w zwykłym świecie mógłby opuścić żonę dla młodszych kobiet. Gdyby poligamistom chodziło tylko o seks – mówią – są tańsze sposoby.

W ten weekend mieszkańcy wsi świętują. Dzieci biegają ulicami, muzyka brzmi z bawarska. Zbierają pieniądze na budowę dróg, bo od państwa nie chcą niczego. Dom starców? Niewyobrażalne, starzy zostają z rodziną. Pomoc społeczna? Niepotrzebna, dobrami się dzieli. Samotne kobiety? Nie ma, nawet ta najbrzydsza znajdzie męża. Musi tylko pójść zdać się na proroków.

Sprawa Kingstonów wstrząsnęła mieszkańcami Centennial Park. Od mormonów fundamentalistów z FLDS odłączyli się 20 lat temu, teraz boją się, że państwo wrzuci ich do jednego worka z Kingstonami. Dlatego chcą wyjść z ukrycia, walczyć o równouprawnienie jak kiedyś czarni, jak homoseksualiści i dotrzeć aż do sądu najwyższego USA. – Tam, na zewnątrz, jest wiele modeli życiowych – mówi Susan. – Mężczyźni mają romanse, komuny praktykują wolną miłość. Dlaczego nasze życie jest przestępstwem trzeciego stopnia?

Prawie chce się przyznać jej rację, jednak ciągle pobrzmiewa słowo „równouprawnienie”. Co z kobietami, które pragną kilku mężczyzn? – To niemożliwe. Musiałyby opuścić wspólnotę. To jest prawo boże – mówi Susan. A co z tymi wieloma mężczyznami, dla których nic nie zostaje? – Niektórzy sprowadzają sobie kobiety z zewnątrz – odpowiada. – Albo odchodzą.

Prawda nie jest czarna ani biała, ale czasem sąd musi wybrać. I tak też czyni. Po 20 burzliwych miesiącach wydaje tymczasowy wyrok w sprawie 919 778: mimo sporych wątpliwości zwraca Kingstonom dzieci. Istotni świadkowie zrezygnowali ze składania zeznań, pranie mózgu nie nosi znamion przestępstwa, totalitarny klan nie jest przestępstwem. Państwo przegrało.

Kingstonowie zapraszają na świętowanie zwycięstwa do Ensign Academy, ich prywatnej szkoły pod Salt Lake City. Żaden obcy nie był przede mną w świecie The Order. Droga prowadzi przez grunty Kingstonów, koło tuzina hal, obok słonego jeziora. To część imperium, w skład którego wchodzą kopalnie węgla, wysypiska śmieci i automaty do gier hazardowych. Łącznie 80 firm zarządzanych, jak twierdzi prokuratura, niczym mafia. – Kiedyś ich dorwiemy – mówi prokurator Shurtleff.

W powietrzu czuć siarkę, dzieci patrzą podejrzliwie, najmłodsze witają, mówiąc mi „Nigger”. Co odważniejsze pytają, czy w Niemczech są samochody. I asfaltowe drogi. I dzieci mające wiele matek. Podchodzę bliżej i wtedy to widzę: one wyglądają tak samo. Przez chwilę, gdy tak stoją wyprostowane, śpiewając hymn, sala sprawia wrażenie laboratorium jakiejś agencji od klonowania. Wtedy pojawia się prorok The Order Paul Kingston – lat 44, adwokat z dyplomem ekonomisty, drobna postura, ojciec 200 dzieci. Przedstawia krótko swoje potomstwo, niektóre dzieci dygają. Potrząsa ich ręce i pozdrawia od Boga. Dzieci promienieją. Mogły podać rękę ojcu. Po raz pierwszy od tygodni.

Paul Kingston niechętnie odpowiada na pytania. To imponujące zwycięstwo, Bóg dał światu znak przez jego brata Johna Daniela. Zbliża się koniec Ziemi, coraz więcej wojen, huragany szaleją. The Order w całości pójdzie do nieba, a tam, na górze, będą żyć obok Boga – Paul jako numer 15, John Daniel jako numer 23. Można powiedzieć, prawe ręce Pana. Prorok musi teraz iść. Wyjawi tylko jeszcze jedno. O tym reportażu rozmawiał z Bogiem. Nie ufa mediom. – Nie troskaj się – powiedział mu Bóg. – Podyktuję reporterowi tę historię. Słowo po słowie.

Jan Christoph Wiechmann, Przekrój