Tomasz, analityk giełdowy, każdego roku odkłada ze swego wynagrodzenia konkretną sumę, pod koniec grudnia bierze urlop i wyłącza telefon. Znika. – Kilka lat temu zdecydowałem, że nie chcę być świadkiem wigilijnych przytyków, jakich nie szczędzą sobie moi rodzice, nie chcę odpowiadać na wścibskie pytania ciotki o to, czy jestem gejem, bo nie mam narzeczonej. Nie zamierzam łamać się opłatkiem z kuzynką, która mnie nienawidzi, bo to hipokryzja. Nie czekam na święta. W tym terminie wyjeżdżam za granicę. Byle dalej od domu! – deklaruje. Osób, które postępują podobnie, z każdym rokiem przybywa. Psychologowie alarmują: wiele rodzin przeżywa poważny kryzys, choć się do tego nie przyznaje. Kryzys, który ujawnia się w święta.Obcokrajowiec mógłby pomyśleć, że Boże Narodzenie w Polsce trwa od 3 listopada do połowy stycznia. Tuż po Wszystkich Świętych na hipermarketach, galeriach handlowych, a nawet osiedlowych sklepach pojawiają się kolorowe neony z życzeniami, choinki, bombki, jodła. Dzieci są wniebowzięte, dorośli mniej. – Od połowy listopada chodzę poirytowany. Tu mi się reniferek buja, tam bombki wiszą. Dajcie żyć! – nie kryje irytacji Sławek, student kulturoznawstwa. Podobnie reaguje wiele osób, ale handlowcy są nieugięci. – Dowiedziono, że świąteczna atmosfera pozytywnie wpływa na klientów, wydają więcej pieniędzy. Nie będziemy się wzbraniać przed większymi zyskami, jeśli jest na nie sposób – mówi z rozbrajającą szczerością dyrektor handlowy w sieci supermarketów, prosząc o zachowanie anonimowości.
Tymczasem to, co w odpowiedniej dawce jest przyjemne niemal dla każdego, w nadmiarze prowadzi do irytacji i złości. – Wielu ludzi święta Bożego Narodzenia przygnębiają nie tylko dlatego, że z nadgorliwości marketingowców przeżywamy je przez dwa miesiące – mówi Lucyna Dobrosz-Nowak, psycholog. – Od dłuższego czasu obserwujemy rozluźnienie więzi rodzinnych, oddalanie się od naszych najbliższych. Wielu z nas stara się tego nie zauważać, odsuwać problem od siebie. Tymczasem przypominają o nim rodzinne święta, co dla wielu osób jest przykrym przeżyciem – diagnozuje.
W grupie tych, którzy chcą od świat uciec, przeważają single około trzydziestki, w większości reprezentanci kreatywnych, wolnych zawodów – pracownicy agencji reklamowych, dziennikarze, artyści. Czekają na nich świetnie wyposażone ośrodki w kraju i za granicą, które dla przeciwników świąt przygotowują liczne atrakcje – sporty zimowe, kuligi, ogniska z pieczeniem prosiaka, a także przyjemności spa, odnowy biologicznej połączone z rozrywkami takimi jak koncerty czy dyskoteki. Na awersji do świąt można zarobić tak samo jak na sympatii do nich. Chętnych do wydawania pieniędzy na te atrakcje jest wielu.
– Od dwóch lat mieszkam sama, dobrze zarabiam. Odkąd jestem niezależna finansowo, zawsze wyjeżdżam na narty w czasie Wigilii i na święta – deklaruje 28-letnia Dominika, handlowiec w dużej warszawskiej firmie. Dominika wyjeżdża dlatego, że nie znosi słuchać uwag rodziny na temat jej życia. – Karp staje mi w gardle, gdy ciotki zaczynają truć, że praca w reklamie to dla kobiety żadna praca, a poza tym powinien utrzymywać mnie mąż, którego jak najszybciej powinnam znaleźć – żali się. Nie może przeboleć, że w domu od lat nie ma takich świąt, jakie pamięta z dzieciństwa. – Kiedyś jako dziecko mogłam beztrosko cieszyć się, że mam całą rodzinę przy sobie. Dziś wszyscy mają wobec mnie wymagania, których w ich opinii nie spełniam. A ja nie jestem już małą dziewczynką i nie chcę tego słuchać – mówi poirytowana.
Świąteczna nadgorliwość rodziny najbardziej doskwiera tym samotnym, którzy ów stan chcieliby zmienić. – Każde święta są dla mnie trudne, bo bardzo chciałabym mieć przy sobie kogoś bliskiego. Niestety nikt taki nie pojawił się w moim życiu, chociaż staram się taką osobę znaleźć – deklaruje 25-letnia Magda. Właśnie skończyła studia, obroniła na piątkę pracę dyplomową, ale bliskich nie bardzo to obeszło. O to Magda ma do nich żal. – Nigdy nie byli w stanie pochwalić mnie za osiągnięcia na uczelni, zawsze patrzą na mnie przez pryzmat mojej samotności. To mi bardzo doskwiera i czuję jeszcze większą presję, by kogoś znaleźć. Pewnie dlatego mi się nie udaje – mówi.
Trzydziestoletniego informatyka Marka, który wraz z żoną mieszka w domu rodziców, irytuje i zniechęca perfekcja, jakiej na święta oczekują najbliżsi. – Rodzice zawsze chcą mieć święta jak z serialu. Można się na śmierć zajeździć, ale podłoga musi lśnić jak nowa, bombki wypolerowane, odległość talerzy na stole prawie linijką by odmierzali. Po harówie, jaką trzeba przeżyć przed świętami, w Wigilię wszyscy są tak zmęczeni, że wybucha awantura. Nienawidzę tego – mówi.
Zdaniem psychologa problem wcale nie leży w zmęczeniu. – W wielu rodzinach są konflikty i zaszłości, o których głośno się nie rozmawia. Chcemy zasłonić je piękną oprawą świąt, ale to się nie udaje. Wtedy powodem awantury wcale nie jest niedokładnie wypolerowana podłoga, ale coś zupełnie innego – tłumaczy Dobrosz-Nowak.
Wielu nie lubi świąt również dlatego, że przy wigilijnym stole jak na dłoni widać, że coraz mniej łączy nas z rodziną. Nie pamiętamy, do której klasy chodzi kuzyn, nie wiemy, gdzie aktualnie pracuje ciotka, co martwi mamę. W ciągu roku rzadko mamy czas spotkać się z bliskimi, porozmawiać o ich sprawach i troskach. Z drugiej strony bliscy tak samo niewiele wiedzą o nas, co bywa powodem niedyskretnych i tak bardzo irytujących pytań. Lucyna Dobrosz-Nowak i na to ma radę: – Gdyby bliscy mieli okazję z nami rozmawiać, dowiedzieć się, dlaczego nie planujemy małżeństwa w najbliższym czasie, czemu zdecydowaliśmy się na wegetarianizm bądź na czym polega nasza praca, że uważamy ją za ciekawą, to nie nakłanialiby nas do irracjonalnych naszym zdaniem zachowań, nie nagabywaliby w słusznej z ich punktu widzenia sprawie. Wina jak zawsze leży pośrodku. W cywilizacji wiecznego pośpiechu nie mamy czasu dla tych, którzy powinni być dla nas najważniejsi, a to prędzej czy później objawi się w przykry sposób.
Psycholog zgadza się, że każdy ma prawo do wolności. Zgadza się też, że otoczenie nie może nam narzucać sposobu celebrowania świąt czy w ogóle ich obchodzenia. Zwraca jednak uwagę na inny aspekt. – Uciekanie przed problemem nie sprawi, że on zniknie. Co więcej, będzie się pogłębiał – ostrzega. – Czasem warto postawić sprawę jasno, porozmawiać szczerze i otwarcie z bliskimi. Powiedzieć, że ich zachowanie sprawia nam przykrość, że świętowanie pod ostrzałem niedyskretnych pytań przestaje być czasem przyjemnym. Niekiedy to wystarczy, by oczyścić nerwową atmosferę – radzi. Gdy to zawodzi, a nadziei na poprawę relacji nie ma, pozostaje rozwiązanie dość awangardowe, dla wszystkich tych, którzy wigilijnego wieczoru nie chcą spędzać samotnie, choćby miał miejsce na rajskiej plaży. – W zeszłym roku zebraliśmy się z paroma innymi świątecznymi dezerterami i pojechaliśmy na święta do Krakowa – wspomina Kamil, dziennikarz z rozgłośni radiowej. – Zdziwiliśmy się, gdy okazało się, że w Wigilię kilka klubów na Kazimierzu jest czynnych, a do tego są pełne po brzegi. Przygnębiająca atmosfera zaraz zniknęła, gdy okazało się, że takich jak my są całe dziesiątki! – dodaje. Zapytany, co planuje w tym roku, odpowiada: – To samo!
Agnieszka Kantaruk , www.o2.pl