Nadęte Kodeksy Etyki

Polski obyczaj związany z kodeksami etyki polega głównie na ich posiadaniu, a nie stosowaniu – na wielu frontach w Polsce toczy się wojna o czystość etyczną. Biorą w niej udział między innymi: adwokaci, bibliotekarze, bioenergoterapeuci, lekarze, dekarze, pracownicy przemysłu chłodniczego, pocztowcy, windykatorzy, a nawet akwizytorzy – wszyscy mają swoje kodeksy etyki zawodowej.Mimo ogólnopolskiego zasięgu tej wojny ofiar jest niewiele, bo kodeks etyki może i jest mieczem, ale raczej gumowym niż stalowym.

– Niektóre kodeksy są nieautentyczne, bo pisane tylko dla poprawienia samopoczucia i ze względów public relations – mówi profesor Wojciech Gasparski, szef Centrum Etyki Biznesu. – Zasady zawarte w takim kodeksie muszą wynikać jednak z praktyki i być podzielane przez wszystkich przedstawicieli branży.

Kodeksową zasadę wynikającą z praktyki przytacza Krzysztof Milski, szef Polskiej Izby Hotelarstwa: – Musieliśmy zapisać w naszym kodeksie zakaz zachowań dwuznacznych seksualnie, bo na przykład w dużym hotelu w Wiśle dyrektor różne rzeczy wyprawiał z pracownicami na trzeciej zmianie.

Rażące naruszenie
– Dzisiaj nic z kodeksów nie wynika – uważa profesor Mirosław Karwat, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Większość to zbiór pobożnych życzeń. Ostatnio najdobitniej dowiedli tego Jacek Brydak i Marcin Ziębiński, adwokaci broniący Janiny Chim, jednej z głównych oskarżonych w aferze FOZZ. Sąd, przed którym toczy się proces, uznał, że adwokaci w porozumieniu z oskarżoną upozorowali konflikt między sobą, żeby doprowadzić do sparaliżowania procesu i w efekcie do przedawnienia zarzutów.

Brydak i Ziębiński, zatrudnieni wcześniej z wyboru przez oskarżoną, stracili nagle jej pełnomocnictwo, w co jednak nikt nie uwierzył. Nawet minister sprawiedliwości zaapelował o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec prawników, a Helsińska Fundacja Praw Człowieka uznała, że działania mecenasów są „poniżej godności wykonywanego przez nich zawodu”. A kodeks etyki adwokackiej zabrania celowego wprowadzania sądu w błąd.
Z podobną sprawą mamy do czynienia w Poznaniu. Marek Czarnecki, adwokat posłanki Renaty Beger w procesie o fałszowanie list wyborczych, nie stawia się na rozprawach i zarzuca sądowi złą wolę, bo ten wyznacza „nieodpowiadające” adwokatowi terminy rozpraw. Posłanka Samoobrony nie zamierza rezygnować z usług skutecznego obrońcy.

Jaki tam błąd
Wojciech Gasparski: – Jaka jest różnica między człowiekiem kulturalnym a cywilizowanym? Człowiek kulturalny, jak kogoś potrąci, to przeprasza, cywilizowany nie potrąca. W Polsce na razie uczymy się, jak to jest być kulturalnym. A jest się czego uczyć i co nadrabiać – poruszenie w łódzkiej komendzie policji wywołał funkcjonariusz, którego nagie zdjęcia ukazały się w piśmie pornograficznym w relacji z wyborów „nagiego mistera roku”. Policjant bronił się, że nie dał zgody na opublikowanie fotografii, a rozebrał się, bo jego towarzyszki w klubie „weszły mu na ambicję”, twierdząc, że nie rozbierze się publicznie.

Także w Łodzi sędzia doprowadziła do konfrontacji oskarżonego o pedofilię z jego małoletnimi ofiarami, łamiąc tym paragraf 12 zbioru zasad etyki sędziów, którego fragment brzmi: „w odniesieniu do stron i innych osób uczestniczących w postępowaniu sędzia powinien zachować godną postawę”. – W tej sprawie nie będzie postępowania dyscyplinarnego, bo błąd nie był rażący – mówił później Janusz Ritmann, wiceprezes Sądu Okręgowego w Łodzi.

Moje życie jest ważne
Co roku do departamentu skarg i wniosków kancelarii premiera trafia około 10 tysięcy skarg na działalność poczty i operatorów telefonicznych. Telekomunikacja Polska zebrała cięgi za Błękitną Linię, zawyżanie rachunków i odmowy przeniesienia numeru telefonu. Tymczasem w wewnętrznym kodeksie etyki TP SA czytamy na początku:

„Klienci są sensem naszego istnienia”. Często trudno w to uwierzyć. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów właśnie wytknął Telekomunikacji szwindle przy promocji „darmowych” połączeń w weekendy. Mamiąc klientów, TP SA nie informowała ich, że za darmo mogą dzwonić tylko w obrębie sieci, a za połączenia do Ery czy Netii obowiązuje normalny cennik.

Skargi do premiera w przypadku poczty dotyczą zwykle naruszenia tajemnicy korespondencji, opóźnień w wypłacie rent i niekulturalnego zachowania pracowników. Tymczasem sama Poczta Polska uderza w wysokie tony, cały kodeks etyki pisząc w pierwszej osobie: „Celem mojej pracy jest satysfakcja klienta, jestem pozytywnie nastawiony wobec klienta, rozpoznaję jego potrzeby, służę mu radą i pomocą”. Credo idealnego pocztowca uzupełniają też inne wzniosłe komunały: „Wiem, że mogę wyrażać swoje opinie, moje zdrowie i życie jest ważne dla Poczty Polskiej, o Poczcie Polskiej mówię dobrze, dostrzegam szansę w liberalizacji rynku, z optymizmem patrzę w przyszłość”.

Jajko za 31 tysięcy
Ogłoszenie w Internecie: „Pragnę Państwu polecić metodę pozbycia się bardzo wielu chorób włącznie z nowotworem i stwardnieniem rozsianym. Skuteczność w powrocie do zdrowia wynosi ponad 85 procent, co potwierdzają badania nad tą metodą”.

Oficjalna i potwierdzona medycznie wyleczalność raka w Polsce wynosi 45 procent. Nic więc dziwnego, że kodeks bioenergoterapeutów za główny cel obiera krzewienie pokory, której – jak widać – czasami im brakuje. Pokory, że porządny bioenergoterapeuta nie zastępuje medycyny klasycznej, a jedynie ją uzupełnia (pkt 1), nigdy nie kwestionuje diagnoz lekarskich (pkt 2) oraz racjonalnie ocenia swoją działalność, więc nie uważa się za cudotwórcę (pkt 4).

Jednak to grzech pychy oraz niewspomniany w kodeksie grzech chciwości są najcięższymi przewinieniami bioenergoterapeutów. W Mazowieckiem, zanim sprawą zajęła się policja, można było kupić od znachorki receptę na walkę z rakiem: kilkanaście osób zapłaciło po 31 tysięcy złotych za nacierania surowym jajkiem.
Zdarzają się mniej spektakularne przypadki. Niedawno gdański bioenergoterapeuta, który dorabiał jako ławnik w sądzie, stracił tę pracę, ponieważ przed rozprawami reklamował w sądzie swoje niecodzienne zdolności.

Nie kręcę
Takich grzechów nie mają na sumieniu akwizytorzy, ale męczy ich wiele innych problemów. Kodeks branżowy łopatologicznie nakazuje marketingowcom, żeby jak najszybciej uwzględniać wolę konsumentów, którzy nie chcą otrzymywać ulotek reklamowych zachwalających żaroodporne klapki czy darmową podróż do Częstochowy połączoną z prezentacją garnków.

To nie koniec – kodeks poucza, że naprawdę nie wystarczy jako adres zwrotny podać numer skrzynki pocztowej, a cena „nie może w rażący sposób przekraczać standardu europejskiego”. O co chodzi? Pod koniec zeszłego roku po Częstochowie krążyli akwizytorzy, którzy starszym osobom sprzedawali, oczywiście „wymagane przez Unię Europejską”, filtry do wody. Cena – 1338 złotych, ale w ramach promocji dało się ją zbić do 699 złotych. Problem w tym, że miejski rzecznik praw konsumenta ustalił rynkową cenę filtra na 121 złotych i poszedł do prokuratury.

– Akwizytorzy robią sztuczki cyrkowe – opowiada Danuta Kępka, tyski rzecznik konsumenta. – Po wejściu do Unii poubierali się w garnitury i zaczęli sprzedawać starszym ludziom „wymagane” przez Unię piecyki gazowe. Potrafili nawet na klatce schodowej wywiesić informację, w których godzinach przyjdą. Obszerny katalog truizmów kodeksu kończy zalecenie, aby akwizytorzy nie sprzedawali swoich towarów na siłę niechętnym klientom i nie dzwonili do klientów po godzinie 21.

Walczę z korupcją
Celnicy mają wyznawać zasadę, że „dobro publiczne przedkłada się ponad interesy własne i swojego środowiska, a realizując zadania służbowe, nie dopuszcza do powstawania związków między interesem publicznym a prywatnym”. Ponadto porządny funkcjonariusz straży granicznej „bezwzględnie zwalcza korupcję, nie zachowuje się w sposób wskazujący na chęć uzyskania jakichkolwiek korzyści materialnych za wykonywanie obowiązków służbowych”. Pod koniec stycznia w Łodzi aresztowano dwóch celników, w tym byłego naczelnika urzędu celnego. Zarzucono im przyjęcie prawie miliona złotych łapówek. Łapówkarskie zarzuty ciążą też na celnikach z Trójmiasta.

Podobnie rzecz ma się z lekarzami, którzy – jeśli pracują w „bezpłatnej” służbie zdrowia – nie mogą od chorych wymagać wynagrodzenia w jakiejkolwiek formie (kodeks etyki lekarskiej, artykuł 68). Tymczasem według szacunków profesora Jacka Ruszkowskiego z Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania imienia Leona Koźmińskiego co roku służba zdrowia wsysa 12 miliardów złotych łapówek. Ponadto kodeks etyki mówi o powstrzymywaniu się od wpływania na pacjentów w celu innym niż leczniczy. Z tym też różnie bywa.

W zeszłym roku gazety opisywały sprawę pani doktor w Szczecinie, która pacjentom sprzedawała leki zwiększające odporność – ludzie je kupowali, bo od decyzji lekarki zależało, czy wyjadą do sanatorium. Klasykiem staje się w Polsce wymóg trzeźwości w pracy. Żagań: pijana lekarka pełni dyżur na pogotowiu, dyrektor szpitala pozwala jej później leczyć na oddziale chirurgii, bo według niego pani doktor to wspaniały fachowiec. Opole: podpita ginekolog zostaje przyłapana w pracy, sąd lekarski udziela jej nagany, a lekarz otwiera prywatną praktykę.

Nikt nas nie lubi
– Czasami stworzenie kodeksu etyki to rytuał ratowania prestiżu zawodu podupadającego – wyjaśnia Mirosław Karwat. – Ma to też sugerować, że my, przedstawiciele danego zawodu, traktujemy się poważnie i mamy swoje tradycje. Są więc kodeksy dekarzy, akwizytorów, biznesu gospodarowania odpadami czy windykatorów.
– Pracujemy w zawodzie, którego nikt nie lubi – mówi Krzysztof Matela, prezes Polskiego Związku Windykacji. – Napisaliśmy nasz kodeks, bo branża jest zabałaganiona. Chcemy doprowadzić do stanu, gdy firmy windykacyjne będą się do niego stosować.

A jest co porządkować, jeśli windykatorom trzeba przypomnieć, żeby: nie wykorzystywali informacji uzyskanych od klientów na ich szkodę, dochodzili tylko istniejących długów, nie angażowali się w działania korupcyjne i w kontaktach z dłużnikami nie stosowali niewspółmiernej do sytuacji presji, i nie uwłaczali nadmiernie godności dłużników. – Chodzi w tym o to, żeby nie zajmować dłużnikowi całego domu, jeśli dług wynosi tysiąc złotych – wyjaśnia Matela i broni tak szczegółowego wyliczenia zaleceń. – Mogliśmy napisać tylko, że firmy mają działać porządnie, ale mogłoby to doprowadzić do takiej sytuacji, że firma mogłaby powiedzieć: „Porządnie złoiliśmy skórę klientowi, bo był nieporządny”.

Na razie z PZW pożegnały się trzy firmy. Powód? Nierozliczenie się z klientem ze ściągniętego długu. Na początku lutego małopolska policja ujęła dwóch windykatorów, którzy grożąc śmiercią i spaleniem domu, próbowali wymusić spłacony kilka lat wcześniej dług.

Szczęścia do windykatora nie miała też internautka pisząca do portalu Porada Prawna: „Zaciągnęłam kredyt w banku. Mam opóźnienia w spłacie. Nawiedza mnie co drugi dzień bezczelny windykator, który przepytuje sąsiadów o szczegóły z mojego życia. W momencie mojej nieobecności tłucze, a nawet kopie w drzwi. Zastrasza mnie, że będzie mnie odwiedzał w moim miejscu pracy”.

Zakaz pozerstwa
Wszystkich kodyfikatorów przebiła swoim kodeksem Polska Izba Hotelarstwa. Jest w nim wszystko, co z obyczajem kodeksowania się wiąże: drobiazgowość, sen o renomie zawodu, lista zawodowych grzechów i wiara w magiczną moc słowa. – Nikt nie może powiedzieć, że czegoś tam brakuje – tłumaczy Krzystof Milski, prezes PIH.

Zaczyna się od uroczystego wstępu, gdzie czytamy zdania o konstytucyjnym ciężarze: „Naturalnym dążeniem człowieka, niezależnie od światopoglądu, jest pragnienie psychiczne do uczciwości, rzetelności i zgody”. I dalej: „W zantagonizowanym ekonomicznie i politycznie świecie zjawisko konkurencyjności występuje w prawie każdym przejawie życia społecznego. Właśnie w takim świecie etyka, także i w gronach biznesowych, staje się pożądanym przejawem ładu homo sapiens”.

Jak ten ład ma wyglądać? To świat, w którym „wszystkie czynności zawodowe hotelarza wynikają z nadrzędnego celu: usługiwania”. Zakazana jest „nachalność w sugestiach o napiwki”. Kodeks mnoży wymogi etycznego współżycia personelu hotelu i jego kierownictwa. Personel ma „unikać kłamstwa w celu wyrobienia sobie wyższej pozycji społecznej w gronie pracowniczym”, „przedkładać dobro obiektu hotelarskiego nad własne” i wykazywać tolerancję dla innych kultur, a także „osób o niższym statusie społecznym”.

Przed szefostwem hotelu stoją o wiele wyższe wymagania: tolerancja dla chwilowych niepowodzeń pracowników, unikanie pozerstwa i narzucania wygórowanych niesłusznie ambicji. Członek kierownictwa powinien „w grze zawodowej stosować reguły walki jeden na jeden, preferując zasady rycerskości”.

– Siedzę w tym zawodzie 20 lat i znam wszystkie grzechy polskiego hotelarstwa – ujawnia Milski. – Musieliśmy zapisać to tak drobiazgowo, żeby nikt nie mógł się wymigać. A po co w ogóle hotelarzom taki dokument? – Po prostu musiał powstać. Zawód hotelarza istnieje przecież parę tysięcy lat. – Mamy dziś do czynienia z inflacją wszystkiego – uważa profesor Karwat. – Rzeczy oczywiste są u nas traktowane jako coś, co trzeba dopiero propagować.

RAFAŁ MADAJCZAK Przekrój