Ciężko zachęcić Polaków do czytania – choć księgarnie świecą pustkami, młodzi pisarze znaleźli sposób, żeby ich czytano. Szargają świętości, bluzgają na potęgę, prowokują. To działa.Nieświęta Trójca
Masłowska, Shuty, Nahacz – to oni nadają tempo nowej polskiej literaturze. Wszyscy pochodzą z prowincji. Masłowska, choć teraz mieszka z dzieckiem na warszawskiej Pradze, pochodzi z Wejherowa. Shuty – jak sam pseudonim wskazuje – dorastał w blokowisku w podkrakowskiej Nowej Hucie. Nahacz, który podobnie jak Masłowska obecnie żyje i studiuje w Warszawie, dzieciństwo i młodość spędził w Gładyszowie, małej wsi w Beskidzie Niskim.
Śladów prowincjonalności nie odczuwa się w prozie żadnego z tej trójki. Nowa Polska, już kapitalistyczna, u każdego z nich pokazana jest w sposób brutalny, brzydki, groteskowy. Młodzi ludzie, bohaterowie powieści, nie potrafią i nie chcą kosztować owoców transformacji. Snują się bez celu i sensu, zagłuszając pustkę imprezami i dragami. Nie przebierają w słowach, klną i złorzeczą na świat, który nie jest taki, jak sobie wymarzyli.
Silny, bohater „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” napisanej przez Masłowską w wieku 19 lat, to rzadko trzeźwy blokers, któremu rzeczywistość miesza się z halunami po amfie. Specyficzny język, ni to slang, ni to narkotyczny bełkot, jakim rozmawia ze znajomymi, przypomina dialogi z „Mechanicznej pomarańczy”, wcześniejszej o 40 lat powieści Anthony’ego Burgessa.
(…)Wtedy mówi parę razy: ***** i ja pierdolę, c*****oza i gówno (…).
Ten młody dresiarz, cierpiący na udręki sercowe, w swoim patosie jest śmieszny i jednocześnie tragiczny. Nasza literatura nie miał jeszcze podobnego bohatera. Krytycy określili „Wojnę” pierwszą polską powieścią dresiarską. Masłowska dostała za nią Paszport Polityki. Powieść ukazała się w Niemczech, Francji, Włoszech, Czechach, Holandii i na Węgrzech. Przewidziane jest wydanie jej w USA.
Bóg przewraca się w grobie, jak na to patrzy – mówię i przeżegnuję się.
Jak zwał, tak zwał
Sławomir Shuty (właściwie Mateja) określany jest prorokiem antykomsumpcjonizmu. Zapracował na takie miano od początku kariery szokując i prowokując. Jego spotkania autorskie zawsze są zaskakujące, często przeradzają się w groteskowe happeningi. Na jednym z nich biczował się wiązką parówek, które potem… zjadł.
Najbardziej pracowity z całej trójki, debiutował siedem lat temu tomem opowiadań. Ma na swoim koncie już sześć książek – „Nowy wspaniały smak”, „Bełkot”, „Cukier w normie”, „Blok” (pierwsza polska powieść hipertekstowa, udostępniona w internecie), „Zwał” i „Produkt Polski”. Największe zamieszanie wywołał wydany dwa lata temu „Zwał”, szokująca historia młodego japiszona, w dużej mierze autobiograficzna (Mateja skończył ekonomię, przez jakiś czas pracował w banku). Jej bohater, po męczącym tygodniu spędzonym w znienawidzonej pracy, odreagowuje spidując się i upijając do nieprzytomności. Kto w kulturalnym towarzystwie przyzna, że nie czytał tej powieści, wyjdzie na zacofanego buraka. Podobnie jak Masłowska, Shuty został nagrodzony za swoją powieść przez „Politykę” literackim Paszportem.
Krakowiacy i górale
Najmniej kontrowersyjny, a kto wie, czy nie najzdolniejszy z tej całej trójki, jest młody beskidzki góral Sławomir Nahacz. Debiutował autobiograficzną powieścią „Osiem cztery” (rok jego urodzenia), która stała się w szybkim czasie manifestem jego pokolenia. Pokolenia dzieci przełomu, zagubionych młodych hedonistów szukających sensu w rozmowach po trawie i grzybkach halucynogennych.
Nahacz obdarzony jest niebywałym wyczuciem języka, co widać w kolejnej jego powieści zatytułowanej „Bombel”. To niekończący się monolog wiejskiego pijaczka,
który snuje swe bełkotliwe opowieści, siedząc na przystanku autobusowym i rozmawiając sam ze sobą. Jest śmieszny w swej groteskowości i groteskowy w śmieszności. Książkę czyta się jednym tchem. Wywołuje mieszane uczucia – od sympatii to tego zagubionego na końcu świata chłopka-roztropka po współczucie dla jego nieszczęsnego losu.
Pisarz portretuje swoich znajomych i siebie z podziwu godną dojrzałością. Nie unika „śliskich” tematów, przyznaje się do używania narkotyków i pijaństwa. „Bocian i Lola”, najnowsza jego książka, to kolejna narkotyczna podróż w nieznane. Smutna i dająca do myślenia. Zagubiony bohater, eksperymentujący z dragami, szuka siebie i wyzwolenia, do którego kluczem jest tytułowa Lola.
Cieszący się urokami sławy Nahacz miał w Warszawie poważny wypadek samochodowy. Przeżył, ale był nieźle pokiereszowany.
Prowincjusze w stolycy
Prawa rynku są nieubłagane. Jeśli chce się rozwijać karierę, trzeba przenieść się do Warszawy. Masłowska, mieszkając na Pradze, pisała recenzje książek do „Wysokich obcasów” i felietony do „Przekroju”. Tam też powstała jej druga powieść „Paw królowej”. Po premierze twierdziła, że zawsze chciała pisać piosenki. I rzeczywiście, powieść jest dwustustronicowym hip-hopowym utworem, który najlepiej wchodzi, gdy czyta się go przytupując do rytmu nogą. Smutna, brzydka i brudna Warszawa chyba niezbyt podoba się pisarce, ale klimat miasta oddany jest sugestywnie i bogato. Kto spodziewał się drugiej „Wojny…”, może poczuć się zawiedziony, choć wielu krytyków uważa, że powieść jest dojrzalsza i bardziej spójna od pierwszej.
Obie książki wejherowianki trafiły na sceny teatralne, co zachęciło ją do napisania dramatu. W maju tego roku w warszawskim Teatrze Rozmaitości miała miejsce premiera sztuki „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku”. To tragikomiczna historia dwóch młodych ludzi podróżujących autostopem po kraju, zainspirowana w dużej mierze doświadczeniami autorki.
* * *
Trudno nie zauważyć, że w ostatnich latach to nie wielkie aglomeracje, ale małe, prowincjonalne miejscowości dają nam prawdziwe odkrycia literackie. Masłowska, Shuty i Nahacz to tylko wierzchołek góry lodowej. Przedstawiona przez nich Polska nie wszystkim musi się podobać. Puryści językowi oburzają się na błędy ortograficzne i stylistyczne, a środowiska moherowe nie akceptują obecnych na prawie każdej stronie przekleństw. Co nie przeszkadza w tym, że ich książki czytane są z wypiekami na twarzy przez rówieśników. To już coś, biorąc pod uwagę, że na statystycznego Polaka przypada mniej niż jedna przeczytana książka rocznie.
Dariusz Klimczak / www.o2.pl