Książka na wolności

Robimy się coraz bardziej leniwi – książki zastępujemy telewizją i obrazkami, żeby się za bardzo nie namęczyć – duże skupisko literek na jednym arkuszu przyprawia niektórych o niewytłumaczalną niechęć. Poziom czytelnictwa w Polsce spada, spada, spada.Czasami w ramach codziennego kontaktu z literaturą ograniczamy się do zapoznania się z ulotką kropli do nosa czy instrukcją obsługi mikrofalówki. Niektórzy tłumaczą to brakiem dostępu do lektur albo ich ceną. Naprzeciw takim zarzutom wychodzą ludzie, którzy czytelnictwo widzą w bardziej aktywnej postaci, a książkę traktują jako coś więcej niż podstawka pod doniczkę. Przy odrobinie dobrej woli książki same wpadają w ręce.

Bookcrossing to formuła, która wyrosła na amerykańskim gruncie cztery lata temu, a polega na swobodnym przepływie książek miedzy nieznajomymi ludźmi. Książkę, którą chcemy wprowadzić w obieg, najpierw należy wprowadzić do internetowej ewidencji (www.bookcrossing.pl). Otrzyma ona swój kod, który, wklejony na jednej ze stron, od tej pory będzie wskazywał gdzie książka znajduje się obecnie i jaką drogę pokonała. Żeby było to możliwe, osoba, która znajdzie książkę w autobusie, na przystanku czy na ławce w parku, zaznacza na stronie internetowej, że to właśnie ona jest jej chwilowym posiadaczem. Opisuje też, jak dana pozycja wpadła jej w ręce. Po przeczytaniu należy ponownie zalogować się na stronie i podać miejsce, w którym „uwalnia” się książkę. Procedura zaczyna się od początku, kiedy kolejny szczęśliwy znalazca ujrzy na ławce bezpańską książeczkę. Dwa lata temu w Polsce zainicjowano podobną akcję „Podaj Dalej”, niestety nigdy nie spotkałam się z żadną książką oznaczoną charakterystycznym logo. Bookcrossing organizuje święto uwolnionych książek, czyli tych, które wchodzą w „miejski obieg”. Pierwotnie miało odbyć się 6 kwietnia, ale z wiadomych przyczyn przeniesiono je na 8 czerwca.

Potwierdzeniem tezy, że książki same wchodzą w ręce, jest istnienie „książki na telefon”. System umożliwia telefoniczne zamawianie konkretnych tytułów (www.biblioteka.waw.pl), które dostarczane są do domu – ot, jak pizza. Projekt powstał głównie z myślą o osobach niepełnosprawnych, które mają trudności z wychodzeniem z domu. Dla nich, na terenie warszawskiego Śródmieścia, dostawa jest za darmo. Emeryci i renciści płacą 2,5 zł, natomiast reszta czytelników – od 5 zł.

Jeśli dostęp do internetu jest łatwiejszy niż do pobliskiej, dobrze zaopatrzonej czytelni, nie ma nic lepszego niż książka wirtualna. www.pbi.edu.pl posiada imponujące zbiory literatury, głównie polskiej. Czytanie epopei z ekranu komputera nie jest tak komfortowe jak wertowanie pachnącej świeżą farbą drukarską książki, lecz jest rozwiązaniem zdecydowanie lepszym dla tych, którzy dostęp do bibliotek mają utrudniony. Opcja jak znalazł dla roztargnionych uczniów, którzy w niedzielę wieczorem przypominają sobie, że na poniedziałek mają do przeczytania Pana Tadeusza czy Nad Niemnem.

Pomijając sytuacja skrajne typu złamana noga, chatka w środku bieszczadzkiego lasu wyposażona w internet czy korzystanie z książek w miejskim obiegu, wciąż możemy po prostu wybrać się do biblioteki. Narodowym zwyczajem narzekamy na wszystko, na czytelnie też – że ubogie, niedoinwestowanie, że nie aktualizowane zbiory. Spędzając między zakurzonymi półkami więcej czasu możemy znaleźć dokładnie to, czego potrzebujemy. Coraz częściej nawet osiedlowe biblioteki wyposażone są w sprytną maszynę zwaną komputerem. Kilkoma kliknięciami można sprawdzić na jakiej półce znajduje się dana pozycja, co skraca czas szukania do minimum. Moim faworytem jest warszawska wypożyczalnia (www.biblioteka.waw.pl) na ulicy Marszałkowskiej 83. Bogate zbiory, komputerowa ewidencja, wygodna w użyciu karta z kodem kreskowym i – w razie ewentualnej choroby czy innych czynników losowych – możliwość telefonicznej zmiany terminu zwrotu książki.

Malkontentom nie spodoba się pomysł naszych władz na wprowadzenie opłat za korzystanie z bibliotek. Do tej pory nie było to prawnie niedozwolone. Pierwsza biblioteka oferująca płatnie swoje usługi (www.saro.pl) musiała zakończyć działalność – czerpanie korzyści z prowadzenia bibliotek było nizgodne z prawem. Co więc się stanie z pieniędzmi, które być może będziemy płacić za korzystanie z bibliotek? Owe 50 groszy przeznaczone będzie na rozwój czytelnictwa i wzbogacanie zbiorów. Jeśli faktycznie opłata wpłynie na jakość usług, jestem za.

Janka Pomianowska / o2.pl