Jeszcze będzie pięknie…

Zaczynam wierzyć że w Kielcach (jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało) „jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie”. Słodkie uczucie wynurzania się z prowincjonalnego „błotka” możemy zawdzięczać nie jakimś tajemniczym, cudownym siłom, ale konkretnym ludziom, którzy sprawili, że w ciągu ostatniego roku w Kielcach pojawiło się więcej interesujących postaci szeroko rozumianej kultury niż w ciągu wielu lat poprzednich.Bagno ulepione „dobrymi” chęciami impresariów i organizatorów, którzy chcieli „jedynie zarobić i dać odrobinę wątpliwej rozrywki zmęczonym ludziom pracy”. Bagno bezguścia i masowej zagłady kulturalnej (liczne koncerty Ich Troje, Złote Maryle, Gale piosenki Biesiadnej, Krzysztof Krawczyk, itp.) – teraz trzeba rozłupywać wspólnymi siłami współuczestnicząc w rozwoju kieleckiej kultury, wspomagając w mediach tych, którym się jeszcze chce… Widoki na przyszłość są raczej optymistyczne, gdyż udane imprezy dają wiarę w powodzenie następnych.

Zaduszki Jazzowe Anno Domini 2004 były z całą pewnością dużym wydarzeniem. Już dawno Kielce nie gościły tylu wybitnie utalentowanych muzyków, dawno też festiwal zaduszkowy nie był tak dobrze zorganizowany. Delikatnie oświetlona scena, dobre nagłośnienie, sprawny konferansjer, wreszcie przemyślany dobór repertuaru stawiają sobotnio-niedzielną imprezę w rzędzie najbardziej udanych wydarzeń w kulturalnej historii Kielc.

Sobota mogła usatysfakcjonować tych, którzy w muzyce najbardziej cenią sobie elegancję jazzu lat 60-tych i wcześniejszych. Był to dzień klasyki i tradycji, aczkolwiek z odrobiną pieprzu – w końcu nie codziennie w jazzowym składzie słyszymy akordeon. Niedziela to młodość, siła, bunt i entuzjazm wykonawców, który szybko udzielił się publiczności. Takiej burzy braw jaką zebrali muzycy Pink Freuda nie słyszano na kieleckich Zaduszkach już od dawna. Ale też były to brawa jak najbardziej zasłużone, bo tez na scenie pojawili się panowie o talencie wręcz niebywałym.

Combo Wojciecha Mazolewskiego (wyglądającego obecnie jak zadbany Kurt Cobain, ale mającego ten rodzaj charyzmy estradowej który kojarzy się z Jimem Morrisonem ) w oryginalny i zmysłowy sposób łączy w swojej muzyce freejazzową gwałtowność z gruntowna znajomością jazzowego dziedzictwa. Medytacyjne odloty w stylu Osjan pojawiają się tuż obok nowo brzmieniowych klimatów XXI wieku. A przy tym wszystkim to magiczne porozumienie między młodymi przecież artystami, którzy naturalnie i bardzo twórczo używają środków wspomagających w postaci baterii elektronicznych zabawek, przypominając pod tym względem tych największych, którzy kiedyś mieli wrażenie, że uczestniczą w czymś ważnym i nowym. Mowa tu o pierwszych składach grających fusion, przeszło 30 lat temu. Miles Davis, Herbie Hancock, Joe Zawinul występowali wtedy w otoczeniu całych elektronicznych „laboratoriów”.

Niezgorzej spisali się też młodzi artyści towarzyszący uroczej Mice Urbaniak, nieco niedocenionej jeszcze młodej wokalistce, która już chyba nie ma – bo też nie musi – kompleksu sławnych rodziców. Dj Krime pokazał, że didżej wcale nie musi być „ubogim krewnym” instrumentalistów, nawet tych bardzo dobrych jakimi bez wątpienia są młodzianie z tria Sławka Jaskułke. To co dawniej stanowiło słabość płyty winylowej – trzaski i zgrzyty – teraz jest w twórczy sposób wykorzystywane przez utalentowanych turntublistów, którzy od dawna wspomagają w ten sposób klasycznie wykształconych muzyków infekując tradycyjne dźwięki seriami poświstywań i zgrzytów, których nie powstydziłaby się cała kolonia świstaków.

Z tegorocznych zaduszek wyszedłem wybitnie muzycznie zaspokojony i wierzę głęboko, że tegoroczne festiwale – Firmament i Zaduszki Jazzowe – dadzą początek wielu innym, choćby drobniejszym przedsięwzięciom, które sprawią, że młodzi kielczanie nie będą musieli „wyrywać się z tej kulturalnej dziury”, a przyjezdni przestaną się dziwić, że w mieście położonym między Krakowem a Warszawą tak mało się dzieje…
mccat for Wici