”Tajemnica Brokeback Mountain” to najdoskonalszy przykład triumfu kolejnej generacji filmów spod znaku politycznej poprawności. Obrazy te porzucają tanie moralizatorstwo na rzecz maksymalnie uproszczonych scen z życia społecznych mniejszości.Indianin, Żyd, homoseksualista, sprzedawca guzików – nie od dziś wiadomo, że praktycznie każdy może stać się ofiarą społecznej nienawiści. Globalnych projektów służących wyeliminowaniu szkodliwych, rodzących agresję zachowań było naprawdę sporo, jednak tylko poprawność polityczna zyskała tak dużą popularność. Czy również skuteczność? Od początku niewątpliwą słabością politycznej poprawności było natrętne stosowanie kombinacji zakazów i nakazów we wszystkich dziedzinach życia. Szczytny cel – wyeliminowanie konfliktów społecznych – został przecież w jakimś sensie osiągnięty za cenę częściowej rezygnacji ze zdobyczy wolności słowa. Jedna groźna niewola płynąca z dominacji – na przykład – ideologii segregacji rasowej zostaje więc zastąpiona inną – niewolą twórczą, zakazującą myślenia, jeśli istnieje choć pierwiastek prawdopodobieństwa, że ta aktywność umysłowa może kogoś urazić bądź zranić. Mimo tych wszystkich negatywów political correctness zyskała w Holywoodzie jednego z najsilniejszych sojuszników. Amerykańskie filmy jak żadne inne pokazywały sens istnienia mniejszości narodowych, otwarcie sprzeciwiały się marginalizacji feministek, ruchów gejowskich i lesbijskich.
Pierwsza fala – edukatorzy
Przez lata filmy spod znaku poprawności politycznej cechowała daleko posunięta dbałość o edukację odbiorcy. Charakterystyczną cechą tych dzieł było też zwięzłe przesłanie ograniczające się do uwrażliwienia widzów na problemy społeczne wpisane w ideologię political correctness. Twórcy takich filmów jak ”Siła i honor” czy ”Córka Generała” występowali więc w roli nauczycieli, którzy nabyli zdolność przekazywania swych idei za pomocą kinowych obrazów. Nierzadko obrazy te okazywały się światowymi hitami. Także i z tego powodu ekranizacje dziejów ludzi walczących o równouprawnienie obywateli drugiej kategorii (kobiety, czarnoskórzy Amerykanie) były traktowane niemalże jak relikwie, mające podkreślać, że samo zjawisko chroniące mniejszości miało swoich wyznawców zanim zostało w ogóle nazwane.
Warto też zauważyć, że olbrzymia większość tych dzieł powstałych w latach 90. była zbudowana na zasadzie retrospekcji pokazującej dawne zaniedbania władz i obecny, poprawny już stan. Jeśli nawet scenarzyści nie decydowali się na takie rozwiązanie to cała droga głównego bohatera, jego walka o godność kończyła się jednoznacznym zwycięstwem (”G.I. Jane”). Szczęśliwe zakończenie nie było jednak regułą, o czym świadczy obsypywana nagrodami ”Filadelfia” Jonathana Demme’a. Osobista klęska jednostki (śmierć z powodu nieuleczalnej choroby) nie jest jednak w żadnym wypadku klęską ideologii, skoro końcowe kadry udowadniają sens walki bohatera poparty wyrokiem niezawisłego sądu.
Druga fala – dziennikarze
Jeśli starsze filmy zgodne z political correctness budowały swój sukces dzięki dramatycznej fabule okraszonej odrobiną historii, to nowsze dzieła zdają się odrzucać stary schemat, eksperymentując już nie tylko w warstwie wizualnej, ale również fabularnej, jak w ”Uśmiechu Mony Lizy” Mike’a Newella. Dzięki tej zmianie nie mamy już do czynienia z umoralniającymi obrazami wpisanymi w dotychczasową formę gatunkową, ale z dziełami mniej lub bardziej łamiącymi zasady rządzące danym gatunkiem. Filmy drugiej fali są maksymalnie uproszczonymi i przez to bardzo efektownymi fragmentami życia ludzi przypisanych do mniejszości. Również twórcy wydają się prezentować inne podejście do sztuki filmowej: to bardziej dziennikarze opisujący własną rzeczywistość (”Monster Patty Jenkins”) niż starający się nauczać o równości klas wolontariusze. Zapowiedzią, a zarazem najpełniejszą wizualizacją tych wszystkich zmian, jest niewątpliwie obsypana nagrodami ”Tajemnica Brokeback Mountain”. Charakter konfliktu obecnego w filmie (stabilizacja i założenie rodziny kontra życie z kochankiem) nijak nie odnosi się do problemów, które do tej pory interesowały twórców pracujących według wskazań politycznej poprawności. To bardziej próba opisu subiektywnej rzeczywistości niż silenie się na społeczny traktat o niedoli gejów w heteroseksualnym społeczeństwie.
Najważniejsze dla ”Tajemnicy Brokeback Mountain” wydaje się specyficzne zagubienie gatunkowe. Większość krytyków zabierających głos w sprawie filmu Anga Lee ma po prostu poważne wątpliwości co do tego, gdzie przypisać romantyczną przygodę pary kowbojów-gejów. Jeśli zastanowić się nad tym głębiej, to możliwości wydają się dosyć spore. Czy to dzieło jest tak naprawdę zwykłym filmem obyczajowym? Raczej nie, również zaliczanie filmu Anga Lee do dramatu i tylko dramatu wydaje się nieporozumieniem. Najbezpieczniej byłoby sięgnąć do historii kina i określić ”Tajemnicę Brokeback Mountain” jako przykład kina gejowskiego, które ma całkiem chlubne tradycje związane z takimi nazwiskami jak chociażby Wong Kar-Wai, Derek Jarman czy Andy Warhol. Twórcy ”Tajemnicy” pragną jednak za wszelką cenę odciąć się od takich związków. Ich film ma być po prostu dramatem, lub po prostu filmem obyczajowym bez wyraźnego wskazania na rodzaj związku łączacego głównych bohaterów.
Kowboj czy nie?
Ucieczka od tego co wyraźnie gejowskie jest w filmie Anga Lee chyba jedynym elementem niezgodnym z political correctness. Zaskoczeń jest jednak więcej – otóż ”Tajemnica Brokeback Mountain” nie tylko próbuje zerwać z tradycją kina gejowskiego, ale w wyjątkowy sposób zmienia pojmowanie dotychczasowego wyglądu kowboja. Bez względu na czas akcji, prawie każdy film opowiadający o ludziach z dalekich amerykańskich prowincji przywołuje przecież klasyczną już dzisiaj postać kowboja. Bez względu na to, czy w danej roli obsadzono Johna Wayne’a, Gary’ego Coopera czy Clinta Eastwooda, kowboj w ich wydaniu zawsze był szczególnym typem macho, który absolutnie nie interesował się mężczyznami (nawet w więzieniu), gardził jakąkolwiek zależnością uczuciową (również względem kobiet) a obowiązek dominacji w grupie stawiał wyżej od sercowych rozterek. Bohaterowie ”Tajemnicy Brokeback Mountain” są pod tym względem wyjątkowi, bo nijak nie pasują do utartego wizerunku zdobywcy prerii. Ma to oczywiście swoje wady i zalety. Z jednej strony bowiem zabieg taki jednoznacznie odróżnia bohaterów od reszty społeczeństwa i jest świetnym uzupełnieniem filmowej fabuły, z drugiej jednak wszelka przesada w unowocześnianiu konwencji może doprowadzić do zagubienia siedzącego w kinowym fotelu widza.
Marcin Jabłoński / o2.pl