Doroczna wystawa artystów kieleckiego środowiska plastycznego zrzeszonych w Związku Polskich Artystów Plastyków i Związku Polskich Artystów Rzeźbiarzy przywołuje różne refleksje – większość bynajmniej nie związanych z problemami typowo artystycznymi.Te są te same co zawsze – zdeterminowane charakterem przeglądowym tej wystawy, na której każdy uczestnik pokazuje to, co sam wybierze ze swojej aktualnej twórczości. Stąd z jednej strony atrakcyjna różnorodność – z drugiej lekki chaos, z jednej strony szereg dzieł o dużej wartości artystycznej – z drugiej sporo prac zdecydowanie słabych. Nie jest to jednakże miarodajny obraz środowiska – na wezwanie do „pospolitego ruszenia” odpowiedziało zaledwie 1/3 plastyków zrzeszonych, a tych spoza obu związków prezentacja nie objęła.

Zarówno ZPAP jak i ZPAR już jakiś czas temu zrezygnowały z ambicji bycia związkami twórczymi – obecnie raczej mają charakter związków zawodowych. Doroczna prezentacja jest więc miarą nie tyle kondycji twórczej środowiska, lecz kondycji samego zawodu plastyka w obecnej rzeczywistości. A ta nie ma się dobrze. Uprawianie rzeźby, malarstwa, grafiki a nawet stosunkowo taniego rysunku stało się bardzo kosztownym hobby, na które powoli przestaje być stać samych plastyków. Najbardziej deficytowy składnikiem są tu nie tylko bardzo drogie materiały plastyczne – ale przede wszystkim czas. Czas, którego trzeba poświęcić coraz więcej na zarabianie pieniędzy na utrzymanie siebie, rodziny – a często i własnej sztuki.

Byt większości artystów zawsze opierał się na pracy pozaartystycznej – sztukę uprawiali równolegle do niej. Teraz artystyczna część ich działalności – o ile znajdą na nią siłę – skierowana jest w pustkę: pustkę słabego rynku sztuki i pustkę braku zainteresowania pokolenia pozbawionego właściwej edukacji artystycznej i estetycznej. Dlatego też na „placu boju” pozostali tylko nieliczni. W większości ci, którym twórczość wspomaga pracę zawodową (i odwrotnie) – głównie pedagodzy wyższych uczelni, ci, którzy utrzymują się z plastycznego rzemiosła, wychodząc poza nie w obszar twórczości własnej, oraz ci wyjątkowi, dla których sztuka, tworzenie, jest czymś nadrzędnym – artyści, dla których twórczość jest jedyną pracą. Tych ostatnich jest najmniej, i oni, niestety, mają sytuację najgorszą. A przecież w każdej dziedzinie – w sztuce także – największe osiągnięcia mają ci, którzy poświęcają jej całe swoje zaangażowanie.

Wystawa budzi też refleksje na temat sposobu funkcjonowania i samego istnienia tego typu związków. Niegdyś zdobywały dla swoich członków zlecenia, rozliczały ze składek emerytalnych, zapewniały dostęp do deficytowych materiałów plastycznych, organizowały plenery i imprezy artystyczne, popierały artystów swoim prestiżem. Ale też, utrzymywane z państwowej dotacji, w jakimś stopniu sterowały środowiskami plastycznymi. Teraz wolne, lecz oparte głównie na działalności społecznej swoich członków, na zyskach ze składek i zarządzania resztą związkowego majątku, nie mają aż takich możliwości. I nie za bardzo wiadomo, do czego artystom są potrzebne. A o upadku ich znaczenia i prestiżu najdobitniej świadczy fakt, że aż 2/3 ich członków nie wzięło udziału – choćby symbolicznie – w dorocznym przeglądzie. Owszem, otwarły się nowe drogi zdobywania środków: kulturalne, zarówno samorządowe jak i ministerialne programy operacyjne, ale one wymagają zaangażowania i czasu – czasu, którego twórcy mają największy deficyt…

Ale, pomimo tych wszystkich trudności, wystawa doszła do skutku. Obecność prac 35 artystów napawa optymizmem, zwłaszcza, że są wśród nich nowe nazwiska. Nowe są też prace, z których składa się wystawa, co świadczy pozytywnie o ich potencjale twórczym. Miejmy nadzieję, że właśnie oni przełamią kryzys zarówno w kulturze jak i w działalności związkowej – a potem będzie już tylko coraz lepiej.

Stanisława Zacharko