Większość społeczeństwa uważa, że grafficiarze to wandale, którzy bezkarnie niszczą polskie miasta. Jednak malowanie na ścianach to przede wszystkim forma sztuki – choć kontrowersyjna.„Legia Pany”, „Anty-jude”, „CHWDP” to tylko niektóre przykłady osiedlowej twórczości. Wielu ludzi widząc je klnie na czym świat stoi, odgrażając się wandalom i pomstując na bezsilność policji. Tymczasem tego rodzaju formy mają niewiele wspólnego z prawdziwym graffiti. Kilka wulgaryzmów na ścianie jest w stanie wypisać nawet dziecko. Bardziej zaawansowane formy wymagają sporej wprawy i artystycznego zmysłu.

Tworzyć można na prawie każdej płaskiej powierzchni. Grafficiarze lubią szczególnie ściany kamienic i garaży, przejścia podziemne oraz środki publicznego transportu – wagony kolejowe czy autobusy. Chcą, aby ich rysunek pasował klimatem do miejsca. Dlatego działają głównie w opuszczonych, zaniedbanych dzielnicach.

Polskie prawo stawia sprawę jasno – malowanie jest nielegalne (chyba że na własnym domu). Czy jest także sztuką? A może tylko pospolitym przestępstwem? Spory na ten temat trwają od dawna. Zwolennicy tej twórczości podkreślają, że graffiti to wyraz prawdziwego życia miasta – coś, co mówi nam o panujących w nim nastrojach.

Uliczne formy mają buntowniczy rodowód. Ich korzenie są ściśle związane z ruchem Maja ’68, kiedy studenci na całym zachodzie krzyczeli – Władza w ręce wyobraźni!. Na początku lat siedemdziesiątych zawrotną karierę zrobiły tagi – podpisy młodych ludzi, którzy flamastrem oznaczali ulubione punkty miasta. Coraz większa popularność farb w sprayu spowodowała, że napisy stały się z czasem większe i wielokolorowe.

Dziś, kiedy powstają ogromne kompozycje (pomalowane składy metra czy kilkunastometrowe ściany budynków), tagi nadal spełniają ważną funkcję – twórcy podpisują swoje dzieła pseudonimami, najczęściej w formie graficznego znaku. Istnieją dwie podstawowe techniki miejskiej sztuki. Można tworzyć „z ręki” (wyłącznie za pomocą puszek farby) lub przygotować wcześniej szablon – przydatny wtedy, gdy chcemy wykonać wiele kopii tego samego motywu.

Jedną z najbardziej znanych polskich grup grafficiarzy jest 3Fala, powstała osiem lat temu w Bielsku Białej. Dziś jej prace można zobaczyć także na murach stolicy. Nazwa inicjatywy podkreśla przełomowy charakter prac. Po drugiej fali ulicznej twórczości – bardzo kolorowej, ale nie skłaniającej do myślenia – nadchodzi trzecia.
Wraca do korzeni – lat osiemdziesiątych. Chce walczyć z władzą i konsumpcją.

Grupa specjalizuje się w tak zwanym subvertisingu, czyli tworzeniu „antyreklam”. Wymownym przykładem jest tu chociażby domalowanie poniżej ogromnego loga Coca-Coli naturalnej wielkości ludzkiej postaci z obrazu „Krzyk” Edwarda Muncha. Do tego typu akcji dołączają kampanie przeciw narkotykom (hasło „Amfetaminowy Mózgożer”) oraz znanym postaciom z życia publicznego („Powinien trafić za kraty” o Aleksandrze Łukaszence).

Jednak jak każda subkultura, także i ta ma swoje bardziej ugrzecznione oblicze. Wielu szanowanych artystów wykorzystuje techniki grafficiarzy w swoich obrazach. Do tego dochodzi aspekt komercyjny – firmy, wspólnoty mieszkaniowe i władze miast wynajmują podziemnych malarzy do przyozdabiania budynków. Chronią je w ten sposób przed dewastacją ze strony chuliganów. Graffiti służy również jako element reklamy zewnętrznej. Takie motywy są obecne nie tylko na plakatach promujących imprezy kulturalne, widać je nawet na miejskich billboardach.

Wojtek Wowra / o2.pl