Znów coś się kończy a coś zaczyna

Na ekranach kin od tygodnia gości ostatnia część tryptyku Matrix. I choć film budzi sporo kontrowersji, a krytycy w większości oceniają go chłodno to, niezaprzeczalnym jest fakt, że obraz braci Wachowskich już odniósł kasowy sukces.Konwencja filmu Matrix Rewolucje wyraźnie różni się od dwóch wcześniejszych części tryptyku. Niestety wciąż niedościgniona dla twórców filmów pozostaje cześć pierwsza, przełomowy w historii kinematografii Matrix Przebudzenie. A jednak bracia Wachowscy realizując Rewolucje wyciągnęli wnioski z uwag kinomanów i krytyki, jakie pojawiły się po premierze Matrix Reloaded – najsłabszej części trylogii.

I tak w Rewolucjach nie znajdziemy już prawie nic z nadającego niepowtarzalny charakter Przebudzeniu mistycyzmu, który w części drugiej był już wyraźnie wysiłkowy, a miejscami nawet groteskowy i trywialny. Co za tym idzie w Rewolucjach nie spotkamy prawie nic co odnosiło by się (tak jak w poprzednich częściach) do kultury i mitów antyku, Biblii, czy średniowiecznej hagiografii.

W zamian twórcy filmu raczą nas odrobiną trywializmów dotyczących początku i końca (coś się kończy coś zaczyna niczym u Sapkowskiego), filozofują na temat Karmy życia i naszego udziału w kreowaniu świata, a także roli jaką odgrywają przeznaczenie i przypadek. Także mistyczne do kwadratu dla amerykańskiego widza miana; takie jak Persefona, Serafin czy Merrowing odchodzą w zapomnienie, zaś ich miejsce zajmują znacznie bardziej swojskie imiona: Gun, Colt i AK (sic!), którymi nazwano epizodycznych (innych w Rewolucjach nie poznamy) bohaterów.

Także czas scen walki w świecie Matrixa, w trzeciej części tryptyku został zminimalizowany. Zapewne ucieszy to tych z widzów, którzy oglądając Reaktywacje nie mogli się doczekać kiedy Neo zakończy wreszcie ekfilibrystyczne potyczki z walecznymi programami Merrowinga, dwoma klonami Roberta Leszczyńskiego i znacznie większą liczbą klonów agenta Smitha, a w filmie pojawi się wreszcie trochę treści i fabuły.

W zamian Wachowscy uraczyli nas niesamowitą pod względem efektów specjalnych obroną Zion, która niewątpliwie na lata wyznaczy batalistyczny kanon w przyszłych produkcjach SF.
I to właśnie efekty specjalne (raczej pewny Oskar w tej kategorii) i ich umiejętne stopniowanie sprawiają, że film jest naprawdę pasjonującym widowiskiem, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Niestety pod innymi elementami (scenariusz, odkrywczość itp.) wciąż nie dościga pierwszej części trylogii. Niemniej stanowi jej znacznie bardziej udaną kontynuację niż Reloaded, a twórcy tryptyku – realizując Rewolucje – dowiedli, że potrafią się uczyć na błędach i dostosowywać do oczekiwań masowego widza, przedkładając go nad i tak wiecznie niezadowoloną i szukającą dziury w całym krytykę. Nic więc dziwnego że film „Matrix Rewolucje” zarobił zaledwie w ciągu pięciu dni obecności na ekranach ponad 204 miliony dolarów.