Zmierzch bogów

Wśród fanów książek o Harry’m Potterze istnieje dziwna moda na szkalowanie ekranizacji poszczególnych części serii. Trzeba jednak przyznać, że tylko „Więzień Azkabanu” był filmem dobrym. Natomiast powierzenie realizacji „Księcia Półkrwi” z powrotem Davidowi Yatesowi było zabiegiem ryzykownym, ale reżyser wyszedł z tego obronną ręką i stworzył już nie bajkę, ale horror połączony z dramatem, mówiący o wchodzeniu w dorosłość i o walce z własnymi demonami, w którym wszyscy się starzeją i pozbawiani są złudzeń.W budowaniu nastroju świetnie pomagają wolne tempo akcji i kreacje aktorów: zwłaszcza psychopatycznej Heleny Bohnam-Carter i Alana Rickmana, a także młodszych: Toma Feltona (Draco wreszcie nie jest jednowymiarowy, a w finale naprawdę widać jego wewnętrzną walkę), Emmy Watson i mojej ulubionej Evanny Lynch, która gra Lunę Lovegood i naprawdę sprawia wrażenie osoby będącej niespełna rozumu.

Podsumowując, czas przeznaczony na obejrzenie filmu nie jest zmarnowany – to chyba pierwszy „Harry Potter”, przy którym nie czekałem na zakończenie, ale chciałem, żeby trwał i trwał.

Mateusz Kowalski