Z twarzą Marilyn Monroe

Przeczytałam dwie biografie Marilyn Monroe. Obejrzałam całą masę filmów dokumentalnych na jej temat. Ale fabularnego, wykorzystującego fakty z jej życia ani jednego.Na ten seans szłam z duszą na ramieniu, bo bałam się, że będzie banalny, przewidywalny, a postać blondwłosej legendy Hollywood zostanie tylko bezczelnie wykorzystana, żeby przyciągnąć wszystkich jej wielbicieli do kin. Na szczęście obawy okazały się zupełnie niepotrzebne.

Akcja „Mojego tygodnia z Marilyn” toczy się w 1956 roku w Anglii podczas zdjęć do filmu „Książę i aktoreczka”. Głównym bohaterem wcale nie jest tytułowa postać, a młody Colin Clark, pracujący na planie jako trzeci asystent reżysera. Łatwo się domyśleć, że jest on pod ogromnym wrażeniem niesamowitej Marilyn, która wyczuwa jego słabość i podczas swoich gorszych chwil umiejętnie go wykorzystuje. Raz jest dla niej pocieszycielem, innym razem towarzyszem zabaw.

Reżyser – Simon Curtis pokazuje wielką gwiazdę w bardzo ciekawy sposób, a mianowicie oczami młodego, niedoświadczonego mężczyzny, który zadurza się w Marilyn mimo wszelkich ostrzeżeń. Ulega jej manipulacjom i wpada po uszy w grę, w której karty rozdaje Monroe. Marilyn nie jest tu tylko głupiutką blondynką, jak zwykło się ją przedstawiać, tylko bardzo sprytną kobietą, która jest mocno zagubiona we własnym życiu, przez co wydaje się być momentami nieco niezrównoważona.

Historia ta opowiedziana jest w niezwykle przyjemny sposób, akcja toczy się powoli, bez pośpiechu, a jednak nawet przez chwilę nie zawiewa nudą.
Kilka miesięcy temu widziałam „Księcia i aktoreczkę” po raz kolejny. Oglądając „Mój tydzień z Marilyn” byłam pod wrażeniem z jakimi szczegółami Curtis starał się odtworzyć niektóre sceny. Z czystym sumieniem muszę stwierdzić, że „dopieścił” swoją wizję planu filmowego. Zachwycająca jest również kreacja Kenetha Branagha, który jest tu uderzająco podobny do granego przez siebie Sir Laurence Oliviera. Jako prawdziwa wielbicielka Marilyn muszę przyznać, że się nie zawiodłam ani trochę. Michele Williams genialnie wcieliła się w rolę gwiazdki Hollywood, za co otrzymała nominację do Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej. Ja jednak twierdzę, że największy urok tego filmu tkwi w postaci Colina granej przez Eddiego Redmayne’a, która sprawiała, że wszyscy na Sali kinowej zakochiwali się wraz z nim w boskiej Marilyn.

Aneta Pawłowska