„Karol – papież, który pozostał człowiekiem” to kolejny wyciskacz łez i pieniędzy – wbrew tytułowi Karol (Wojtyła) nie jest tu człowiekiem, lecz podobnie jak w pierwszej części filmu pozostaje pomnikiem, i to – jak rzekłby poeta – „trwalszym niż ze spiży”.Battiato lansuje w swoim filmie dość osobliwą, bajkową wersję pontyfikatu, w której charyzmatyczny przywódca Kościoła zamienia się w dobrego wujka z pałacu Watykan, co to dziateczki całuje po główkach, dla starszych ma zawsze mądre słowo, ponurych kardynałów rozbawi anegdotą, przed snem podśpiewuje „Góralu, czy ci nie żal” i w swej niezbadanej łaskawości zwraca się nawet do kobiet.
Na twarzy Ojca Świętego (w tej roli ponownie Piotr Adamczyk) goszczą na przemian dobrotliwy uśmiech i wyraz troski o losy świata – a o tym, co się na tymże dzieje, nasz poczciwy papież dowiaduje się zawsze z telewizora. Poza cichym Watykanem rozciąga się swoisty Mordor pełen ludzi o brzydkich, zaciętych twarzach, gdzie masowo występują wojny, bieda, niesprawiedliwość oraz aborcje. Niczym Superman w sutannie filmowy papież osobiście stawia im czoła.
Ale „Karol…” to nie tylko infantylna bajeczka, lecz również totalny wyciskacz łez. Reżyser nie zawahał się zastosować wszelkich chwytów emocjonalnego szantażu. Oto papież karmi w Kalkucie chorego na trąd, oto rozmawia przez telefon z umierającym kardynałem Wyszyńskim, oto namaszcza nieuleczalnie chore dziecko, oto sam kona w otoczeniu łkających zakonnic i szlochającego kardynała Dziwisza. Przed oczami migają nam – czy raczej galopują – kolejne najdramatyczniejsze i najbardziej podniosłe sceny z historii pontyfikatu: wizyta w Auschwitz (okraszona dokumentalnymi fotografiami trupów), strzelanina na placu Świętego Piotra, rozmowa z Ali Agcą, kolejne pielgrzymki czy modlitwa przed jerozolimską Ścianą Płaczu, a na okrasę mamy oczywiście wadowickie kremówki na watykańskim stole oraz rzucane raz po raz polskie powiedzonka.
Ja też dorzucę swoje: Boże, Ty to widzisz i nie grzmisz?!
Małgorzata Sadowska Przekrój