Kino w Wojewódzkim Domu Kultury znów będzie działać – pierwszy seans jeszcze w tym roku. Polski Instytut Sztuki Filmowej w Warszawie przekaże WDK 100 tys. zł na reaktywację kina. 50 tys. zł placówka znalazła w swoim budżecie.– Za te pieniądze chcemy kupić projektory, dzięki którym będziemy mogli wyświetlać filmy 35 mm i te o standardzie cyfrowym, oraz unowocześnić nagłośnienie. W dzisiejszych czasach standardem jest dźwięk surround – wylicza Łukasz Łaganowski, dyrektor Wojewódzkiego Domu Kultury.
We wniosku do Instytutu placówka prosiła o 173 tys. zł. – Ale i tak cieszymy się, bo jesteśmy tylko jedną z dwóch instytucji, które dostały tak dużą dotację. Specjalny zespół przygotowuje teraz analizę, co za te pieniądze będziemy mogli zrobić – mówi dyrektor.
Pierwsze seanse dyrekcja planuje wyświetlić jeszcze w tym roku. Nie wiadomo, jak kino będzie się nazywało – przez lata był to Robotnik, potem Echo. WDK zastanawia się teraz nad zorganizowaniem konkursu, w którym o propozycje nazwy poprosi kielczan. Kino nie będzie konkurowało z Kinopleksem czy Moskwą. – To nie ma sensu. Chcemy współpracować i uzupełniać się. Dlatego planujemy skupić się na kinie ambitnym, niezależnym. Chcemy powrócić do poranków dla dzieci, choć trudno przewidzieć, czy teraz, kiedy w telewizji są specjalne kanały z filmami dla maluchów, zakończy się to powodzeniem – zwraca uwagę Wiesław Andrzejewski z Wojewódzkiego Domu Kultury. W kinie jak przed laty mają być organizowane przeglądy tematyczne.
To właśnie podczas jednego z nich, w latach 80., gdy wyświetlano westerny, był taki tłum, że pod jego naporem pękły szyby w drzwiach wejściowych. To wtedy do Robotnika chodziło się na wagary, a w niedzielę na bajki dla dzieci. Na „Pannie bez posagu” Protazanowa zabrakło miejsc i widzowie siedzieli na podłodze. Na „Zmysłach” Viscontiego było tak cicho, że można było usłyszeć bzyczenie muchy. A na „Źródle” Bergmana z wrażenia zemdlał mężczyzna. – Stało się to po drastycznej scenie gwałtu. Nie wiedzieliśmy, co z nim zrobić. Wreszcie udało się go ocucić, a on powiedział, co by zrobił temu oprawcy z filmu. Niestety, nie nadaje się to do publikacji. I znów zemdlał – wspomina Stanisława Gos, która przez 19 lat była związana z Robotnikiem, a później przez kolejnych 15 lat z Echem.
Kobieta ściągała do kina zakazane wówczas filmy, a w najlepszych czasach puszczała po sześć seansów, pracując non stop od godz. 9 do 24. Gos pamięta kolejki po bilety, wielogodzinne dyskusje w Klubie Studenckim, wybite okna… – Cuda się działy – wzrusza się.
Pamięta też te gorsze czasy. Lata 90., gdy na sali było kilku, w najlepszym razie kilkunastu widzów, i aparaturę, która nadawała się tylko na złom. W 2003 roku kierowniczka kina odeszła na emeryturę, niedługo później przestało ono działać.
– Czy najlepsze czasy kina jeszcze kiedyś wrócą? Być może, ale ja już raczej tego nie dożyję. Reaktywacja to ryzykowne posunięcie, trzeba wiedzieć, czym widza przyciągnąć. Łatwo na pewno nie będzie, ale spróbować zawsze warto – nie ma wątpliwości Gos.
Monika Rosmanowska Gazeta Wyborcza