Konia trojańskiego kojarzy się dziś z wirusem komputerowym. Niektórzy pewnie wiedzą, że był to duży drewniany koń skonstruowany przez starożytnych. Gorzej jednak z odpowiedzią na pytanie, po co coś takiego wybudowano.14 maja na ekrany polskich kin weszła „Troja” Wolfganga Petersena. Jest to filmowa adaptacja „Iliady” Homera z wątkami zaczerpniętymi z „Odysei” i „Eneidy”. Kto chciałby poznać legendę o koniu trojańskim powinien zobaczyć film.
Niestety ta wielka opowieść przedstawiona została w sposób banalny i nie odbiegający od dotychczasowych amerykańskich produkcji. W filmie mamy okazję wysłuchać wielu nadętych przemówień, w których celuje Hektor (Eric Bana). Podstawowe prawdy dotyczące miłości do bogów i ojczyzny przypominane wielokrotnie, po pewnym czasie, zamiast wzruszenia wywołują znudzenie.
W dodatku „Troja” okazała się być kolejnym filmem, w którym pokazywano głównie pole bitwy. Z jednej strony trudno się dziwić, gdyż jest to film o wojnie, ale te setki trupów poprzebijanych włóczniami i mieczami, z poodcinanymi kończynami nie robią już na nikim wrażenia, a jedynie psują wrażenia estetyczne.
Wątki miłosne ukazane zostały w prosty sposób, ale tu należy oddać hołd reżyserowi, gdyż te nieskomplikowane historie miłosne mają w sobie wiele uroku. Miłość Hektora do Andromachy (Saffron Burrows) jest szczera i prostolinijna. Poznajemy go jako człowieka, który nad życie kocha żonę i syna, a na pewną śmierć idzie z poczucia obowiązku. Z przyjemnością śledzi się też losy Achillesa (Brad Pitt) i Bryzejdy (Rose Byrne). Wielki wojownik, który zabija z pobudek czysto egoistycznych, dla chwały i sławy, a trupy, które za sobą zostawia nie wzbudzają w nim emocji, zakochuje się w pięknej kapłance i za jej sprawą zachodzi w nim wewnętrzna przemiana. To klasyczna i zarazem naiwna historia miłosna. Może się podobać, szczególnie, że ostatnio wciąż mamy okazje oglądać filmy, w których bohaterowie są śmiertelnie zakochani, ale tak naprawdę nie wiadomo, o co im chodzi.
Bardziej skomplikowane relacje zdają się łączyć Parysa (Orlando Bloom) i Helenę (Diane Kruger). Młodzieniec zakochuje się w pięknej kobiecie, ale nie jest w stanie udźwignąć ciężaru odpowiedzialności, jaki za sobą ta miłość niesie. Ona natomiast szuka w jego ramionach ciepła i poczucia bezpieczeństwa.
Orlando Bloom idealnie wcielił się w rolę Parysa – młodego mężczyzny naiwnie patrzącego na świat. Helena natomiast, jak mówi legenda, była najpiękniejszą kobietą, którą Parysowi, w zamian za złote jabłko, ofiarowała Afrodyta. Trudno powiedzieć, czy Diane Kruger faktycznie jest najładniejszą z aktorek w tym filmie, bo o gusta nie należy się spierać. Ale jasnowłosa piękność odróżnia się wyraźnie od reszty aktorek, które mają urodę śródziemnomorską, więc zamierzony efekt został osiągnięty. Najlepszą kreację stworzył Peter O’Toole jako Priam, ojciec Hektora i Parysa. W oczach białowłosego staruszka widać niepokój o losy ojczyzny i troskę o ukochanych synów. Brad Pitt pewnie też się starał, szczególnie, że dostał za rolę 17 milionów dolarów. Jednak niebieskie oczy, jasne włosy i mina grzecznego chłopca nie pasują do postaci słynnego herosa. Kontrast ten jest szczególnie uderzający, gdy Achilles podjeżdża rydwanem pod mury Troi i woła Hektora, by ten stawił się do walki. Nie widać strachu, wściekłości, ani dramatyzmu, ale silnie wyczuwalny jest wysiłek aktora. Natomiast twarze widzów rozjaśniają się na widok głupka wydzierającego się w niebogłosy.
„Troja” została wyprodukowana z rozmachem. Wpisała się na listę najdroższych filmów w historii kina – kosztowała 150 milionów dolarów. Nie można jednak powiedzieć, że wielkość nakładów finansowych jest proporcjonalna do jakości filmu. Dzieje Parysa i pięknej Heleny warto poznać, bo historia starożytnej Grecji jest jednym z filarów kultury europejskiej. Szkoda tylko, że przedstawiono je w sposób typowy dla amerykańskich superprodukcji: dużo krwi, krzyku i nadętych scen, mało treści i polotu.
juan_carlos