Tristan i Izolda

Ostatnimi czasy bardzo solidnie odrabiam „prace domowa” i nie mam zaległości ze śledzenia nowości zarówno w Moskwie jak i Kinoplexie.Jak do tej pory w tym drugim kinie obejrzałam zaledwie 3 góra 4 filmy, które można nazwać według mnie dobrymi, bądź ambitnymi. Nie liczyłam wiec, że to dzieło będzie inne. I dobrze, gdyż nie odbiegło od mojego wyobrażenia o nim, mimo iż „Tristan i Izolda” był reklamowany na bardzo szeroka skalę, określany mianem romansu wszechczasów.

„Piętnaście stuleci temu, po upadku Rzymu, nowy władca postanowił zjednoczyć ludy Anglii do walki z irlandzkim najeźdźcą. Jego najodważniejszy rycerz Tristan (James Franco) wyruszył przeciw wrogowi, który odebrał mu wszystko: dom, rodzinę i szczęście.

Pozostawiony po bitwie na pewną śmierć znalazł ocalenie. Tajemnicza piękność (Sophia Myles), która z czasem obdarzył najczystszym uczuciem, uleczyła jego rany i odesłała do ojczyzny. Tymczasem król Irlandii pragnąc skłócić angielskie plemiona ogłasza, iż odda swoją córkę za żonę najmężniejszemu wojownikowi wroga. Tristan wygrywa turniej w imieniu swojego kalekiego władcy. Ale to zwycięstwo będzie dla niego największym przekleństwem…” To tak po krotce, o czym jest film.

Jestem kobieta i jak większość płci pięknej lubię romanse, komedie romantyczne itd., ale ten film to całkowita przesada. Połączenie wątku miłości i wojny w tak ogromnej ilości musiało grozić katastrofa, i tak tez było. Poza tym poraziła mnie zarówno obsada aktorów jak i ich gra aktorska. Nie chodzi mi tu o to ze grali nienaturalnie w taki sposób – dam sobie uciąć rękę – że nikt nigdy nie zapamięta ich ról w tym filmie. Jeszcze przeżyję Tristana, ale aktorka wcielająca się w Izoldę była „drętwa” i do bólu delikatna, do tego stopnia, że obrzydziła mi postać Izoldy.

Wielu osobom wyda się, iż jestem uprzedzona ale całemu obrazowi brakuje jakiegoś przesłania, szczypty pazura, czegoś innego niż tylko wojna i miłość.

A tak dla równowagi – mojemu chłopakowi film się spodobał choć romansów nie lubi 😉