Tomek na tropach kodu

Kończą się prace nad „Kodem da Vinci”, najbardziej oczekiwanym filmem roku, ale burza wokół nowej fabularyzowanej wersji religii dopiero się zaczyna.Na kilkanaście lipcowych nocy między 22 a 4.30 nad ranem Luwr opanowała ekipa filmowa „Kodu da Vinci”. Plan filmowcy ustawili w Wielkiej Galerii, natomiast w sali numer 6, gdzie wisi słynna „Mona Liza”, zrobili zaplecze i składowali narzędzia oraz rekwizyty. Przestrzeń najsłynniejszego muzeum świata zagospodarowana była świetnie, bo za dnia odwiedzały je tłumy zwiedzających. Wszystko za sprawą Dana Browna, autora powieściowego „Kodu…”. Od premiery jego książki w 2003 roku liczba wizyt w Luwrze znacznie wzrosła – głównie turystów wykupujących wycieczki „Paryż śladami kodu da Vinci”.

Dzieci Jezusa?

Pytanie, które nurtuje czytelników, brzmi: czy film będzie wierny powieści? Krótko przypomnijmy jej treść: profesor Robert Langdon, amerykański znawca symboli, zostaje w nocy wezwany do Luwru, gdzie popełniono morderstwo. Ofiarą jest kustosz Jacques SauniÝre, a głównym podejrzanym staje się właśnie Langdon. Śledztwo prowadzi kapitan francuskiej policji Bézu Fache. Amerykaninowi przychodzi z pomocą młoda kryptolożka i wnuczka kustosza Sophie Neveu. Para odkrywa, że zamordowany SauniÝre należał do tajnego bractwa Zakon Syjonu, które od setek lat stoi na straży najsłynniejszej chrześcijańskiej relikwii – świętego Graala. A tajemnica tego ostatniego jest zakodowana w obrazach Leonarda da Vinci, w tym „Monie Lizie” oraz „Ostatniej Wieczerzy”.

Książka Dana Browna stała się sławna głównie dzięki zawartej w niej tezie, że Kościół ukrywa przed wiernymi małżeństwo Jezusa z Marią Magdaleną. Mało tego, w fabule Browna Chrystusowi urodziło się dziecko, a jego potomkowie żyją do dziś! Kontrowersje wzbudza też przedstawienie wpływowej wewnętrznej organizacji Kościoła katolickiego Opus Dei, z której uczyniono w książce złego bohatera.

Reżyser filmu Ron Howard zapewnia, że nie zamierza łagodzić wymowy powieści Browna. – To byłby absurd – stwierdził w rozmowie z Devinem Gordonem, dziennikarzem amerykańskiej edycji „Newsweeka”. – Kręcimy film, ponieważ książka bardzo nam się spodobała.

Warto pamiętać, że Ron Howard jest protestantem, zaś odtwórca głównej roli Tom Hanks – zagorzałym grekokatolikiem. Co myślą o religijnych wątkach powieści Browna, nie wiemy. Co z nimi zrobią? Howard mówi – dość enigmatycznie – że trochę się boi reakcji fanów „Kodu…”.

Prezydent Francji radzi

Reżyser zdradził prasie niewiele szczegółów dotyczących realizacji filmu. Z niechęcią wyznał, że w trakcie zdjęć wykorzystano reprodukcję „Mony Lizy”, gdyż oryginał jest zbyt cenny. Za to chętnie opowiedział Gordonowi o wizycie, którą wraz z producentem Brianem Grazerem złożył Jacques’owi Chiracowi w grudniu 2004. Prezydent miał wtedy zasugerować Amerykanom, by obsadzili w filmie przyjaciółkę jego córki (w Paryżu akurat trwał casting do roli Sophie Neveu). Chirac prosił też ponoć o zwiększenie gaży Jeanowi Reno, który gra Bézu Fache’a.

Rzecznik prezydenta natychmiast zdementował pogłoski. Ale choć Howard nazwiska przyjaciółki panny Chirac nie zdradził, dziennikarze doszli do wniosku, że chodzić mogło tylko o Sophie Marceau. Jak wiemy, ostatecznie rola kryptolożki przypadła Audrey Tautou. Sprawa rzekomych nacisków Chiraca wyszła na jaw dopiero rok po spotkaniu, gdy ekipa dawno opuściła Paryż. Czy Howard opowiedział zdarzenie tylko jako anegdotę, czy jest to początek starannie zaplanowanej kampanii promocyjnej, która ma zwiększyć i tak już olbrzymie zainteresowanie filmem?

Pierwsza hipoteza wydaje się prawdopodobna – reżyser nie chce zdradzać szczegółów dotyczących filmu, podrzuca więc historie okołofilmowe. Druga mniej – Howard nie jest mistrzem chytrych posunięć. Aby ukryć się przed czujnymi oczami fanów powieści, postanowił, że zmieni roboczo tytuł kręconego filmu z „Kodu da Vinci” na „Linię róży”. Tyle że owa linia róży odgrywa w powieści bardzo ważną rolę i jest wymieniana przynajmniej kilkadziesiąt razy. Żaden fan nie da się nabrać. Tym bardziej że akurat ten gatunek fanów celuje w rozwiązywaniu zagadek, kodów i anagramów.

Czerwone oczy albinosa

Mimo prób utrzymania realizacji „Kodu…” w tajemnicy fani mieli duże szanse trafić na plan filmowy – najważniejsze miejsca są znane z kart powieści, a prasa na bieżąco informowała, gdzie ekipa dostała pozwolenie na kręcenie zdjęć. Nie było to łatwe zadanie – antykościelna wymowa powieści nie ułatwiała otwarcia zabytkowych drzwi.

Twórcom udało się pozyskać Luwr, ChČteau de Villette, kaplicę Rosslyn, kościół Temple oraz katedrę Winchester. Zgody nie wydali tylko przełożeni kościoła w Saint-Sulpice (gdzie mnich Silas szuka klucza sklepienia) oraz opactwa westminsterskiego (tam stoi pomnik nagrobny Isaaca Newtona). Filmowcy zadowolili się kręceniem ujęć na ulicy przed opactwem, jego wnętrze zaś „udaje” katedra Lincoln. Jej przełożony, wielebny Alec Knight, podobnie jak większość księży uważa książkę Browna za stek bzdur. Uznał jednak, że wpuszczenie ekipy filmowej przyniesie rozgłos, co przysłuży się katedrze oraz całemu hrabstwu Lincolnshire. Pewnie nie bez znaczenia był też datek w wysokości 180 tysięcy dolarów, który złożyli producenci filmu. Aby nie zakłócać pracy ekipie, nie bito w słynny dzwon katedry w Lincoln. Wielki Tom zamilkł w ten sposób po raz pierwszy od czasów II wojny światowej.

Wielebny Knight musiał być zachwycony, gdy gazety pisały o 200-osobowym tłumie protestujących, którzy usiłowali zakłócić pracę filmowców. – Protestowały tylko dwie osoby, reszta przyszła po autograf Toma Hanksa – ironizował Howard. Jedną z dwóch osób była 61-letnia zakonnica Mary Michael, która w ramach protestu… modliła się przez 12 godzin u drzwi katedry. Choć nie czytała książki Dana Browna, uważa tezy w niej zawarte za herezje, a decyzję swojego przełożonego za błędną. Po zakończeniu modlitwy siostra Mary Michael odeszła w pokoju.

Mniej szczęścia miał 39-letni fan Toma Hanksa, który wdarł się na plan w szkockiej miejscowości Midlothian, gdzie mieści się cel poszukiwań bohaterów Browna – kaplica Rosslyn. Próbę zdobycia autografu ulubieńca Brytyjczyk przypłacił aresztowaniem. Los, a raczej hollywoodzki gwiazdor uśmiechnął się za to do 10-letniego Szkota Kerra Edwardsa. Gdy chłopczyk przyglądał się pracom ekipy, Hanks zaprosił go na zwiedzanie kaplicy. Korzyści były obopólne – mały Kerr spędził kilka chwil ze swoim idolem, a Hanks miał okazję przećwiczyć swój tekst i poczuć się jak prawdziwy profesor.

To wszystko jednak drobiazg przy naciskach, które się pojawiały przy okazji powstawania scenariusza. Organizacje katolickie domagały się, by usunąć z filmu nazwę Opus Dei, zmienić interpretację motywów religijnych w dziełach sztuki, a informację o tym, że Jezus miał dziecko, podać w sposób bardziej dwuznaczny niż w książce.

Nie znamy na razie szczegółowych propozycji rozwiązania zwłaszcza tej ostatniej kwestii. Wiemy natomiast, że do próśb katolików dołączyła się Narodowa Organizacja Albinizmu i Hiperpigmentacji – ta chciała, by postać Silasa, morderczego mnicha albinosa, była przedstawiona w mniej negatywnym świetle. Organizacji zależało, by Silas nie został przedstawiony jako „czerwonooki psychopata”. Sugerowała wręcz zmianę koloru tęczówki na błękitny bądź orzechowy, ponieważ tylko co siódma osoba cierpiąca na albinizm ma czerwone oczy. Zdaniem NOAH zmiany w scenariuszu pomogłyby walczyć z negatywnym stereotypem albinosa.

Jaka będzie selekcja?

Podsumujmy. Gdyby scenarzysta Akiva Goldsman wprowadził wszystkie proponowane zmiany, kod w obrazach Leonarda da Vinci nie zawierałby właściwie żadnych odniesień do religii, zatem bohaterowie nie odkryliby, że Jezus miał żonę i dziecko. W związku z tym Kościół katolicki nie miałby nic do ukrycia przed wiernymi, a (anonimowa) organizacja nie musiałaby wysyłać błękitnookiego albinosa, by zabił członków Zakonu Syjonu, który zresztą z braku sekretów oraz świętego Graala pewnie by nie istniał. Innymi słowy – wyszedłby z tego „Kod…” bez kodu, za to poprawny politycznie.

Takich zmian Goldsman po prostu nie mógł wprowadzić. Z drugiej strony, pisząc scenariusz „Pięknego umysłu”, ten sam Goldsman wybrał tylko niektóre wątki z biografii Johna Nasha, inne – jak choćby rzekomy homoseksualizm czy rozwód naukowca – pominął. Czy przy pisaniu scenariusza „Kodu da Vinci” działał równie wybiórczo, przekonamy się już 19 maja. Teraz wiemy, że trwająca 20 godzin akcja książki została opowiedziana w filmie w niecałe trzy godziny, a Ron Howard kończy montować materiał. Wiemy też, że reżyser szukał inspiracji, oglądając klasyczne dreszczowce: „Egzorcystę” Friedkina oraz „Dziecko Rosemary” Polańskiego, a także „Wszystkich ludzi prezydenta” Pakuli – opowieść o śledztwie dziennikarskim, które doprowadziło do ujawnienia afery Watergate.

Ta ostatnia jest zresztą dobrym punktem orientacyjnym – za kilka lat w Watergate będzie wierzyć mniej osób niż w rewelacje opisane przez Dana Browna. Sama książka sprzedała się na całym świecie w ponad 40 milionach egzemplarzy. Wejście na ekrany filmu kilkakrotnie zwiększy pole rażenia teorii o kościelnym spisku i obrońcy prawd wiary będą bezradni.

– Więcej prawdy o religii można już chyba znaleźć w filmie „Monty Python i święty Graal” – uznał teolog John Wauck po przeczytaniu powieści. Ale czy ktoś mu jeszcze uwierzy, gdy miliony fanów żyć będą w świecie Brownowskiej fikcji, która, dobrze opakowana przez Hollywood, wyda się teraz jeszcze bardziej wiarygodna i interesująca.

Ola Salwa Przekrój