Ten film to opowieść o większości par, które maja już za sobą długi staż bycia razem. – w pewnym momencie przychodzi czas, w którym nie można ze sobą wytrzymać, ale żyć bez siebie tez nie można.Tak było tez z Brooke i Garym. Ona dystyngowana, on trochę nieokrzesany, byli jak ogień i woda, ale dogadywali się, do czasu. Wszystko skończyło się w chwili, gdy okazało się, że jedno drugiego nie szanuje, a otchłań rutyny, w jaką wpadli jest tak wielka, że nie ma, czego juz ratować. Po niekończących się kłótniach postanawiają się rozstać, problem jest jeden…
żadne z nich nie chce się wyprowadzić. Tak, więc czas walki się rozpoczyna. Dogryzają sobie na wszelkie sposoby, od tych małych po te „poniżej pasa”. Brooke zdaje sobie sprawę, że kocha Garego i ze mogła by w jakiś sposób go odzyskać, ale jednocześnie chce by ten zrozumiał, jaki zły był dla niej.
Zaczyna się niewinnie od paradowania nago po domu, gdy to nie skutkuje zaczyna przyprowadzać do domu mężczyzn, z którymi się umówiła. To juz rusza Garego ale niestety zbyt późno się rehabilituje.
Przeczytałam gdzieś, że jest to komedia romantyczna, a tak naprawdę to do komedii dużo jej brakuje. Fakt śmiechu w tym filmie jest naprawdę dużo, jednak nie jest to gatunek romantyki, raczej filmu, który poprzez humor doprowadza do głębokiej refleksji. „Żyjemy razem a jednak osobno, kochamy się a jednak ranimy”, już z samego faktu uświadomienia tych rzeczy warto obejrzeć ten obraz.
Osobiście film bardzo mi się spodobał, głównie gra aktorska, Jennifer Aniston którą pamiętam z serialu „Przyajciele” jako głupiutką dziewczynę, pokazała prawdziwa klasę i talent a jej partner – nie tylko na ekranie – Vince Vaughn, który reprezentuje raczej bardziej ambitne kino po prostu był rewelacyjny, wręcz nie wyobrażam sobie ani jednego ani drugiego w innej roli. Dodam iż nie jest to film z happy endem. Z sali kinowej wychodziłam lekko przygnębiona z dużą dawką tematów do przemyślenia – a o to chyba chodzi.