Film fabularny trzeba najpierw narysować, ujęcie po ujęciu, scena po scenie. Rysunki te, zwane storyboardami, stają się teraz osobnym gatunkiem sztuki, który zaczyna robić światową karierę.
Słynni bracia Wachowscy nie tykają kamery, dopóki nie mają przed sobą precyzyjnych obrazków z kolejnymi ujęciami filmu. Wyobraźcie sobie tylko ten ocean rysunków – przed zdjęciami do „Matrixa” powstało ich ponad 5 tysięcy! – Wchodząc na plan, reżyser musi wiedzieć, co ma robić z kamerą. Inaczej zaatakują go małe, złe duchy chaosu, i będzie to widać na ekranie – już kilkadziesiąt lat temu ostrzegał reżyser Orson Welles. W ten sposób twórca filmu „Obywatel Kane” (1941) wyjaśnił potrzebę przygotowywania storyboardów, czyli po polsku – scenorysów. Ze scenorysów korzystają tak różni twórcy, jak m.in. Francis Ford Coppola („Ojciec chrzestny”), Jane Campion („Fortepian”) czy Lars von Trier („Idioci”).
Zapatrzony w swoich zachodnich kolegów Roman Polański już w 1955 roku realizację swojego debiutu, „Roweru”, rozpoczął od szczegółowego scenorysu. Juliusz Machulski do rozrysowania swojego najnowszego filmu („Superprodukcja”) zatrudnił nominowanego do Oscara Tomka Bagińskiego, autora „Katedry”, oraz rysownika Bartka Maciasa związanego ze studiem filmowym Orka.
Okazało się, że polscy rysownicy błyskawicznie zaczęli dogadywać się z filmowcami. Dziś część z nich to już doskonali rzemieślnicy w tym fachu. Muszą w setkach rysunków uchwycić wizję reżysera, operatora i scenografa.
W ramach 18. Międzynarodowego Warszawskiego Festiwalu Filmowego (październik 2002 zorganizowano wystawę „Zanim słowo stanie się obrazem” która była pierwszą w Polsce ekspozycją sztuki scenorysu. Pokazano około dwustu prac z rysunkami do kilkunastu filmów oraz fotosy filmowe. Były scenorysy Kasi Adamik, Andrzeja Grzechnika, oraz filmowe szkice Andrzeja Wajdy. Odwiedzający wystawę obejrzeli szkice scenograficzne Alana Starskiego do filmu Romana Polańskiego „Pianista”, a także scenorysy tego filmu autorstwa Maxime’a Rebiere’a. Ciekawostką były rozbudowane rysunki do „Helikoptera w ogniu” autorstwa Ridleya Scotta.
Co ciekawe, że chociaż na świecie jest kilkanaście tysięcy zawodowych storyboardzistów, nie ma żadnej szkoły, która kształciłaby filmowych rysowników. Więcej – nie istnieje „pisany” kanon tworzenia scenorysu. Określone są tylko proporcje ramki pojedynczego rysunku, które odpowiadają proporcjom kadru filmowego. Liczba ramek umieszczonych na kartce oraz sposób rysowania zależy od rysownika. Zasadą, której podporządkowuje się w scenorysie wszystko inne, jest maksymalna czytelność rysunku. Strzałkami zaznacza się kierunek ruchu kamery, osoby bądź przedmiotu. W samej ramce rysuje się wyłącznie postaci i ważniejsze elementy dekoracji. Zazwyczaj – w celu uzupełnienia ilustracji – umieszcza się obok rysunków lapidarne komentarze. Stosuje się także bardzo precyzyjną numerację scen i ujęć, między innymi dlatego, że nie każdy rysunek oznacza osobne ujęcie. I wciąż, pomimo istnienia wielu specjalistycznych graficznych programów komputerowych, wszędzie na świecie reżyserzy najwyżej cenią rysowników, którzy posługują się ołówkiem lub kolorowymi flamastrami. „Muszą być tylko szybcy i bystrzy” – precyzuje Ridley Scott.
A tacy właśnie są zazwyczaj rysownicy komiksu, przyzwyczajeni do szybkiej współpracy z prasą. Przykładem może być Grzechnik, który rysował komiksy w piśmie „Nowa Fantastyka”. Producenci „Ogniem i mieczem” dosłownie wyciągnęli go z redakcji. – Właśnie tak, z marszu zostałem storyboardzistą – wspomina Grzechnik.
Może więc, dla naprawy Rzeczypospolitej,
warto by w Sejmie znaleźć miejsce
dla jakiegoś überstoryboardzisty?
Newsweek Polska