Średniowieczny mit w świecie popkultury

Robert Zemeckis postanowił zrealizować widowisko z pogranicza przygodowego fantasy za wielkie, ale wcale nie astronomiczne jak na Hollywood pieniądze.Korzystając z dobrodziejstw animacji 3D, wykreował niesamowite efekty, a jednocześnie nie zatracił elementarnego ducha gatunku. Sięgnął przy tym po tekst nie kanoniczny, ale po wczesnośredniowieczny angielski epos. U nas stosunkowo mało znany, dopiero w ubiegłym roku wydany w polskim tłumaczeniu.

„Beowulf” to jedyny zachowany w całości staroangielski epos bohaterski. Opowiada o Beowulfie, sławnym wojowniku pochodzącym z zamieszkującego dzisiejszą południową Szwecję plemienia Geatów, który na czele drużyny wiernych wojowników przybywa do kraju Danów (czyli dzisiejszej Danii). Dwór króla Danów Hrothgara nawiedza potworne monstrum – Grendel. Beowulf pokonuje go, ale na tym jego przygody wcale się nie kończą, bo śmierć syna pomścić chce matka pokonanego potwora – równie przerażająca i krwiożercza, a po pięćdziesięciu latach bohater musi jeszcze stoczyć walkę na śmierć i życie ze smokiem.

Tekst eposu powstałego najprawdopodobniej na przełomie VII i VIII, a spisanego około roku 1000 wieku, zachowany w jednym ze średniowiecznych manuskryptów, długo nieznany był szerzej nawet w Anglii. Pierwsze jego wydanie drukiem w tłumaczeniu na współczesny język angielski ukazało się dopiero w 1837 roku. Nawet wtedy nie zyskał jednak wielkiego rozgłosu. Próbował go spopularyzować sam J.R.R. Tolkien, który był też wielbicielem celtyckiej i skandynawskiej mitologii. Gdyby nie on, „Beowulf” pozostałby pewnie nieznany (ponownie spopularyzował go w 2000 roku Seamus Heaney w swoim nowym tłumaczeniu).

Podstawą, na której nieznany autor skomponował „Beowulfa”, były legendy i przekazy właśnie ze skandynawskiej części Europy. Na podstawie opisu wyprawy króla Geatów Hygelaca do Fryzji można zaś dość precyzyjnie usytuować akcję „Beowulfa” w początkach VI wieku. A ponieważ opisywani na kartach eposu Hygelac, król Danów Hrothgar oraz jego następca Hrothulf są postaciami historycznymi, nie da się wykluczyć, że Beowulf także istniał.

Niezależnie od tego, czy Beowulf był postacią legendarną, czy historyczną, z bohatera średniowiecznego eposu może się stać bohaterem współczesnej popkultury. Film Zemeckisa nie jest pierwszą próbą przeniesienia „Beowulfa” na ekran. W 1999 roku Graham Barker wyreżyserował film z Christopherem Lambertem w tytułowej roli. Z ogromnym mieczem na plecach wyglądał stylowo (niczym protoplasta Michała Żebrowskiego z „Wiedźmina”), ale zagrał w kinie fantasy klasy B – nudnym i pozbawionym polotu. Znacznie lepszym filmem był „Beowulf and Grendel” Sturli Gunnarssona z 2005 roku (polski tytuł „Beowulf. Droga do sprawiedliwości”). Historię osadzono w nostalgicznym kontekście odchodzących w przeszłość pogańskich wierzeń w konfrontacji z nadchodzącym chrześcijaństwem.

Scenarzyści nowego „Beowulfa” – znany pisarz, autor m.in. kultowej powieści graficznej „Sandman” Neil Gaiman, oraz były przyjaciel Quentina Tarantino, autor „Pulp Fiction” Roger Avary – choć chrześcijańskiej symboliki nie pominęli do końca, poszli jednak nieco innym tropem. Beowulf jest w ich ujęciu tyleż mitycznym herosem, co bohaterem fantasy w stylu Conana, a przy okazji bliskim mentalnie przodkiem Supermana, Hulka i Hellboya. Jest tragiczny, ale i obdarzony świadomością moralnego relatywizmu. Pułapka losu, w jaką wpada Beowulf, nadaje całej akcji rytm i sens. Może nie jakoś nadzwyczajnie odkrywczy, ale rozwijany ciekawie i z pomysłem.

Produkcji trójwymiarowej na taką skalę jeszcze nie było. Zemeckis pokazał, że technika performance capture, choć jeszcze niedoskonała, pozwala już dziś na osiągnięcie znacznie lepszych efektów niż w „Ekspresie polarnym”. Nie do końca mamy pewność, czy oglądamy film jeszcze aktorski, czy już animowany. Komputerowe kopie aktorów wyglądają trochę jak figury woskowe. Za to mimika twarzy znacznie lepiej naśladuje naturę. A przy okazji i oszukuje, bo dzięki cyfrowym cudom Anthony Hopkins (król Hrothgar) wygląda ładnych kilka lat młodziej, Raya Winstone’a (Beowulf) da się dla odmiany mocno postarzyć, a Angelina Jolie (matka Grendela) może być zupełnie naga (tak, tak!), jednocześnie nic tak naprawdę nie pokazując.

Dopiero na wielkim ekranie kina IMAX można się w pełni rozkoszować innymi atrakcjami – cyfrowymi jazdami i lotami pokazującymi świat z niedostępnych punktów widzenia. To wszystko robi oczywiście wrażenie.

Z chęcią wysłałbym Zemeckisowi sagę o „Wiedźminie”. Po całkiem prawdopodobnym sukcesie gry komputerowej opartej na motywach książek Sapkowskiego może by się odważył przenieść je na ekran w podobnym kształcie. Geralta dzięki technicznym sztuczkom mógłby zagrać nawet Kevin Costner, o czym kiedyś perwersyjnie marzył sam Sapkowski.

„Beowulf”

USA 2007; Reżyseria: Robert Zemeckis; Obsada: Ray Winstone, Crispin Glover, Angelina Jolie, Anthony Hopkins, Robin Wright Penn; Dystrybucja: Warner; Czas: 114 min; Premiera: 23 listopad.

Wojtek Kałużyński dziennik.pl