Skrzydlate Świnie: Jaki kraj taki western?

Film „Skrzydlate Świnie” zaczyna się od sceny, gdy rodząca kobieta dzwoni po pomoc oraz od stadionowego koncertu wulgaryzmów w wykonaniu Andrzeja Grabowskiego. Grany przez niego Pan Edek dosadnie wyraża poczucie, iż sędzia skrzywdził jego ukochany klub – Czarnych Grodzisk.Później widz ma okazję obserwować brawurową akcję kiboli dowodzonych przez Oskara (Paweł Małaszyński). W kulminacyjnym momencie tejże akcji Oskar, aby zdobyć flagę przeciwnej drużyny, skacze na jadący pociąg. Przez myśl przelatuje mi: „Jaki kraj taki western”.

Powiedzonka z cyklu „jaki kraj taki…” są raczej mało zabawne i nie dają dużego pola do przemyśleń. Jednak właśnie ten koncept przypomniał mi moje spostrzeżenia na temat sposobu myślenia silnie obecnego w kinie hollywoodzkim.
Warto jednak na początek zająć się tym, co kino polskie od hollywoodzkiego dzieli. To wręcz maniera obsadzania aktorów wbrew tzw. emploi, czyli tendencji jaką można dostrzec w większości ich ról. W „Skrzydlatych świniach” etatowy amant Paweł Małaszyński gra lidera hoolsów (czyli piłkarskich chuliganów), Oskara Nowackiego dobrze oddając połączenie beztroski i siły, które może charakteryzować pseudokibica. U jego boku występuje Piotr „Roguc” Rogucki- aktor a jednocześnie frontman rockowego zespołu Coma. Nie ma on jeszcze bogatej filmografii, a więc emploi jest pozbawiony. Jednak widz, który wcześniej obejrzał „Śluby Panieńskie” może mieć wrażenie, iż to Borys Szyc powinien znaleźć się na planie „Skrzydlatych Świń” a wokalista Comy wcielić się w Albina w filmie Filipa Bajona. Przy okazji mógłby zabrać z fabuły swą muzykę, która brzmi nieźle, ale nie pasuje do postaci, które jej słuchają.

Ciekawie zagraną postacią kobiecą jest Baśka Olgi Bołądź, emocjonalna pseudokibicka, która nabiera wyrachowania. Na uwagę zasługuje też epizod Anny Romantowskiej w roli „prawie-teściowej” głównego bohatera.
Występująca jako jej córka Karolina Gorczyca nie ma zbyt wiele do zagrania, ale ze swej roli wywiązuje się dobrze. Jest też w interesujący sposób pokazywana- operator Michał Englert oraz charakteryzatorzy zadbali by postacie z małego miasteczka nie „świeciły” idealną cerą rodem z żurnala.
Pod względem obrazu jest całkiem dobrze, muzycznie- poprawnie, gdyż mało pasujący do osobowości kiboli rock, sprawdza się w scenach akcji.
Trudno natomiast ocenić scenariusz. Został on stworzony przez reżyserkę Annę Kazejak oraz znanego m.in. z filmu telewizyjnego „Biała sukienka” i serialu „39 i pół” Domana Nowakowskiego.
Domyślam się, iż to właśnie doświadczony scenarzysta, dbający bardziej o emocje niż o spójność, podłożył reżyserce i kierownictwu produkcji swoistą „minę” w postaci kulminacyjnej sekwencji.

Bohater po ucieczce ze szpitala występuje przez chwilę w kołnierzu ortopedycznym a później bez niego. Do tego powstaje wrażenie, jakby sama ucieczka nastąpiła zaraz po wybudzeniu ze śpiączki.
W efekcie film, który mimo komediowych elementów jest do tego momentu całkiem realistyczny, traci prawdopodobieństwo.
Szkoda, bo pod względem prezentacji tzw. „ruchu kibicowskiego” było nieźle. W zasadzie zauważyć można jedno małe uchybienie- logika języka wskazuje, iż słowo „wrzuta” występujące tu jako synonim każdego hasła lub przyśpiewki kibicowskiej, w rzeczywistości oznacza raczej obrazę rywali (od „wrzucać komuś”). Mechanizm przeplatania się tworzenia tzw. opraw (race, flagi itp.) oraz kibicowania ze zwykłym chuligaństwem został odwzorowany dobrze.

Dążenie do uzyskania efektu emocjonalnego kosztem spójności znacznie osłabia wymowę filmu. Mimo wszystko „Skrzydlate Świnie” to obraz, który „coś w sobie ma”. Dlaczego?
Otóż amerykańskie kino, w tym western, „lubi” bohaterów, którzy zamiast powszechnie obowiązujących w społeczeństwie norm wyznają własne zasady. W „Skrzydlatych Świniach”, na bardzo polskim tle, widać ten sam sposób myślenia. I właśnie dzięki temu oceniając go można przywołać znakomity western produkcji… włoskiej: jest trochę Dobry, trochę Zły, a trochę, w przemyślany sposób Brzydki.

Andrzej Szczodrak