Tomasz Bagiński skoczył z „Katedry” i nie spadł. W swojej nowej krótkometrażówce pokazuje, że jest kimś więcej niż tylko utalentowanym maniakiem animacji. Trzy lata, za darmo i po godzinach ślęczał nad komputerem Tomasz Bagiński, żeby stworzyć siedmiominutowy film animowany – „Katedrę”.Medialna wrzawa, która fetowała sukces 27-letniego animatora – nominację do Oscara w 2003 roku, w kategorii animowanych krótkometrażówek – uczyniła z Bagińskiego „więźnia katedry”, bohatera pojedynczego wybryku.
Bagiński się wkurzył. Rola jednorazowego idola wcale go nie bawiła, więc ogłosił, że nie spocznie na laurach. I po mniej więcej półtora roku słowa dotrzymał. Swemu nowemu filmowi (w kinach od 26.11) dał tytuł „Sztuka spadania”. Jakby na przekór tym, którzy ex cathedra założyli, że Bagiński wyżej wieży nie podskoczy.
A do wież reżyser ma słabość.
W jego nowej produkcji też się jedna pojawia, chociaż nie katedralna, ale spadochronowa. Na niej odbywa się dziwny wojskowy ceremoniał. Zwalisty podoficer, z typowym dla sierżanta podbródkiem buldoga, przypina chuderlawemu i trzęsącemu się ze strachu rekrutowi coś w rodzaju orderu uśmiechu. Potem kopniakiem zrzuca go ku wyrysowanemu na ziemi krzyżykowi. Kiedy delikwent lotem koszącym – bez spadochronu – osiąga wyznaczony cel, od razu zmienia się w mokrą plamę. Z wielkim kunsztem fotografuje ją archaicznym polaroidem niejaki doktor Friedrich. Zdjęcie prawie natychmiast trafia do generała z wielkim brzuchem.
Ten po przetworzeniu (digitalizacji?) otrzymanej fotografii zmienia się w szalonego performera – oddaje się tańcowi śmierci. A później zapada cisza. W oczach dowódcy zapomnianej przez świat jednostki pojawiają się łzy i wszystko zaczyna się od początku. W górze na wieży znów ten sam rytuał: klapa, salut, kop i lot, a w dole przyziemna sztuka mięsa zmienia się w wyrafinowane danie nouvelle cuisine. Ot, sztuka wojny od kuchni.
Lech Kurpiewski Newsweek