”Powrót do Garden State”

O filmach made in Hollywood nie mam najlepszego zdania. Przewaga komercji nie powinna nikogo dziwić, wszak filmy robi się dla szerokiej publiczności, a ona z kolei robi równie szeroką strugę kasy. Poszedłem bez przekonania, no i proszę jakie miłe rozczarowanie, całkiem ciekawy film! Trudno go jest zaszufladkować do konkretnego gatunku, trochę z pogranicza obyczajowego i psychologicznego, ale ten opis tylko w przybliżeniu oddaje to co w nim jest.Akcja dzieje się we współczesnej Ameryce tj USA, bohaterem jest młody chłopak mieszkający w okolicach Los Angeles, poza domem rodzinnym, w zasadzie samodzielny. Nie wszystko jednak w jego życiu jest OK skoro stale, od lat bierze prochy przepisane przez psychiatrę.
W tym jest mały problem, bowiem jak się okazuje tym psychiatrą prowadzącym go od lat jest Jego własny ojciec. Zarówno przyczyny jak i wyniki tej kuracji są kontrowersyjne.

Nasz bohater – Andrew, wraca na parę dni do rodzinnego miasta czego bezpośrednim powodem jest śmierć i pogrzeb jego matki, stąd tytuł filmu. Powrót uruchamia całą serię wydarzeń, które odmienią jego dotychczasowe życie, czy na lepsze? Cóż jeśli obejrzycie przekonacie się sami.

Akcja rozpoczyna się na dobre kiedy Andrew budzi się po większej, nieco „wspomaganej” imprezie i widzi przechadzającego się w przedpokoju średniowiecznego rycerza zakutego w stal „od stóp do głów” trzymającego paczkę „corn flakes”. To mnie naprawdę rozśmieszyło, podobnie jak parę innych momentów, przytaczam parę: „pistolet” od dystrybutora paliw tkwiący wraz z urwanym kawałkiem rury we wlocie do baku samochodu, Andrew chyba o czymś zapomniał po zatankowaniu auta he,he.. albo scena kiedy Andrew jest w poczekalni molestowany seksualnie przez psa, owczarka; potem moment zatrzymania go (tzn Andrew a nie psa) przez glinę który okazuje się kumplem z podstawówki itd. Pogrzeb Jego matki też kończy się dość niekonwencjonalnie.

Choć nie brak tu swoistego, często czarnego humoru to cały film jest raczej refleksyjny, a przede wszystkim nieśpieszny. Lubię nieśpieszne filmy, gdzie reżyser ma czas na przemyślenie tego co chce powiedzieć i daje przestrzeń aktorom grającym na planie. Ci tutaj pomimo młodego wieku spisali się całkiem nieźle, zagrali wystarczająco dobrze aby przekonać mnie, widza do prawdziwości stworzonych przez nich postaci.

W doświadczeniach bohaterów można odnaleźć własne dylematy i rozterki nie tylko młodzieńczego wieku. Wszak pytania o sensowność własnego życia, o cel spotykania innych ludzi, miłość, przyjaźń są ważne dla każdego z nas i to niezależnie od wieku. Nie zawsze też odpowiedź, którą znajdujemy w danym momencie obowiązuje przez resztę życia, np doświadczenie miłości ma wielką moc odmiany, spotkanie jej może zmienić nie tylko poglądy ale co ważniejsze własne wybory.

To właśnie przytrafiło się Andrew, poznaje dziewczynę o imieniu Sam i to spotkanie zmienia tak Jego jak i Jej los. Przeżywają wspólnie parę dni co wystarcza do tego by każde z nich zaczęło inaczej patrzeć na siebie, świat innych ludzi – od tej pory już nic nie będzie takie samo jak przedtem….

Mam nadzieję, że zachęciłem Was do wybrania się na ten film nie zdradzając jednocześnie za wiele z jego treści – coś przecież trzeba było napisać.

Tytuł: „Powrót do Garden State”
Moja ocena: film ciekawy, wart obejrzenia
Produkcja: Hollywood, Century FOX USA
kategoria: trochę obyczajowy i psychologiczny
Czas: współczesny
Miejsce: Ameryka
Główne postacie:
Andrew /on/ Zach Braff
Sam /ona/ Natlie Portman