Po drugiej stronie łóżka

Ostatniego czasu byłem w kinie na komedii na temat życia erotycznego współczesnych hiszpańskich 30-latków z klasy średniej. Jej bohaterami są dwie zaprzyjaźnione z sobą pary: Javier i Sonia oraz Pedro i Paula. A w planie czysto fabularnym film jest opowieścią o miłosnym czworokącie, który po licznych perypetiach wraca do punktu wyjścia, akceptując ukrywaną dotychczas niewierność i romanse.Debiutujący w fabule scenarzysta David Serrano zbudował prezentowaną w filmie historię z różnych wątków: akceptacji swobody seksualnej, ośmieszania miłosnej hipokryzji, krytyki filozofii macho i negatywnego stosunku bohaterów do mniejszości seksualnych (geje i lesbijki), aprobaty dla marzenia o „prawdziwej i jedynej miłości aż po grób”. Nie udało mu się natomiast ułożyć tych rozbieżnych i trudnych do pogodzenia wątków w jakąś jednolitą całość. W rezultacie nie wiadomo, co jest właściwie głównym przedmiotem prowadzonej w nim krytyki. Temu brakowi jednolitości tematycznej towarzyszy także niejednorodność gatunkowa. „Po drugiej stronie łóżka” oscyluje nieustannie między farsą, realistyczną komedią obyczajową i… lirycznym musicalem, akcję filmu bowiem przerywają nieustannie popowe piosenki i popisy taneczne mające (jak się należy domyślać) pełnić funkcję swoistego „komentarza” do rozgrywających się właśnie zdarzeń. Co gorsza, zarówno scenarzysta, jak i reżyser nie wykazali jakiejś specjalnej inwencji w realizacji tych rozbieżnych wątków tematycznych. Oparta na farsowym wzorcu fabuła pozbawiona została jej głównego waloru – dynamicznej zmienności – i toczy się w żółwim tempie. Krytyka hipokryzji lub filozofii macho jest schematyczna, letnia i w sumie dobrotliwa. Piosenki są nijakie i nie wpadają w ucho, a popisy taneczne trącą mocno amatorszczyzną.

Krótko mówiąc, zamiast finezyjnej i dowcipnej komedii na „pieprzny” temat otrzymaliśmy niespójny, mało śmieszny i nudnawy film, na którym coraz bardziej ziewałem i męczyłem się jak potępieniec.