Plac Zbawiciela

Duży ciężar gatunkowy, wytoczone działa przeciwko widzom, smutek i rozpacz bijąca z ekranu, której każdy musi ulec i jakiś fałsz, nieszczerość. Tak w największym skrócie można opisać zwycięzcę tegorocznego festiwalu filmowego w Gdyni – „Plac Zbawyciela” w reżyserii Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze.Młode małżeństwo z dwójką dzieci ma odebrać klucze do swojego wymarzonego mieszkania. Żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy na ostatnie kilka miesięcy rodzice z dziećmi wprowadzają się do mieszkania matki chłopaka. Dramat rozpoczyna się w momencie kiedy okazuje się, że ich developer zbankrutował.

Brzmi nieźle, szkoda tylko, że twórcy filmu nie mogli zdecydować się, na czym ma polegać ten dramat. Zaczyna się społecznie: bankrutujący deweloper, głowa domu – niemożliwie wykorzystywany przez swojego pracodawcę, kobieta – matka – Polka, która poświęcając się życiu rodzinnemu pogrzebała szansę na jakąkolwiek karierę zawodową.

Kończy się psychologicznie: wspólne życie pod jednym dachem z teściową jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. Teściowa, jak to teściowa nie za bardzo przepada za swoją synową. Na dodatek tatuś i mąż znajduje sobie lepszą partnerkę, zostawiając żonę na pastwę losu. To musi skończyć się depresją i tak się kończy. Uciśniona matka, żona, synowa budzi współczucie, bo znalazła się w niezłym bagnie.

Trudno dyskutować z czyimś załamaniem nerwowym. Nikt nie powinien przyczepiać się do scenarzysty, że to nie jest prawdopodobne. Można jednak i powinno się przyczepić do przyczyn tych problemów, do obiektywnych faktów, które wpłynęły na stan głównej bohaterki.
Teściowa-potwór jest bez zarzutu, ale tylko do momentu, gdy toleruje przez miesiące niewstającą z łózka synową. Patrząc na jej poprzednie zachowania już dawno powinna ją wyrzucić z domu….

Totalne zdołowanie, jakie ogarnia po wyjściu z sali kinowej, stopniowo ustępuje miejsca wściekłości. Jakim prawem ktoś zasypuje mnie taką dawką smutku, nie mówiąc przez ten smutek niczego, czego już bym nie wiedziała? Dlaczego trąbi, jak może być źle młodej matce dwójki dzieci bez zaplecza materialnego? (Nota bene, nasze władze powinny tego zabronić – polityka prorodzinna, kobiety matkami itpe). To wszyscy wiedzą, w każdym reporterskim programie można to obejrzeć. Dlaczego pogrzebuje się szansę na naprawdę sensowny film – fabularną analizę społeczną możliwości, a raczej braku możliwości, normalnego życia młodego małżeństwa, trwoniąc potencjał scenariusza we wrzaskach demonicznej teściowej, przemądrzałych tekstach głupich japiszonów?
Znowu sztampa, banał i wielkie oszustwo. Ogrom tragedii i dramatu mnie oczu nie zamydlił. A szkoda, bo była szansa na naprawdę świetny film. Jeśli ten film jest wart „Złotych Lwów”, to jakie były te inne?