Film "Niezniszczalni" spełnia marzenie wszystkich fanów kina akcji lat 80 – gromadzi na ekranie wszystkich największych bohaterów w jednej drużynie, pokazując to, co w tym gatunku filmowym najlepsze – pościgi, wybuchy, sceny walki i dużo męskiego testosteronu.
Głównym prowokatorem tego niezwykłego projektu jest Sylvester Stallone, człowiek do którego mam wielki szacunek, ponieważ łączy on dbałość o kulturę fizyczną i jest niebywałym intelektualistą. Nie dość, że zagrał w filmie to do tego napisał scenariusz i go wyreżyserował ( tak samo jak w przypadku Rocky’ ego).
W "Niezniszczalnych" Sylwester gra Barneya Rossa – lidera grupy wyspecjalizowanych w najcięższych akcjach najemników. Mężczyźni kochają swoją pracę, która daje im dużo pieniędzy i adrenaliny. Oczywiście bycie super bohaterem ma swoje minusy : samotność, wyrzuty sumienia, zawody miłosne, ale wszystkie te niedogodności znikają gdy na następnej akcji trzymają ukochaną broń i zatracają się w bitewnym szale.
Fabuła jest dość prosta : najemnicy mają obalić dyktatora, który mamiony pieniędzmi przez byłego agenta CIA terroryzuje swoje miasto, zamieniając je w kokainowy kartel. O zadaniu dowiadujemy się w jednej z najlepszych scen w filmu: w kościele gdzie spotyka się trzech największych twardzieli kina akcji : Stallone, Bruce Willis i Arnold Schwarzenegger. Ta scena to prawdziwy majstersztyk, gdyż bohaterowie rozmawiając o zadaniu, tak naprawdę licytują się miedzy sobą : który z nich jest większym twardzielem, któremu przybyło w pasie, a który zmarniał. Jest to ironiczne rozliczenie się z ról super bohaterów.
Nie wiem jakim cudem Sylwester Stallone namówili do wzięcia udziału w filmie taka obsadę: Jet Li, Mickey Rourke, Dolph Lundgren, Eric Roberts, Jason Statham, Steve Austin: można powiedzieć, ze ekipę Niezniszczalnych tworzyli Rambo vel Rocky, Zapaśnik, Transporter i Terminator – każdy charakterystyczny, ale łączy ich to samo : kipiący testosteron. Zabrakło mi jedynie szpagatu Jean Claude Van Damma i kopnięcia z pół – obrotu Chucka Norrisa.
"Niezniszczalni" to doskonały podręcznik „Jak zostać superbohaterem” wystarczy : posiadać muskulaturę, najlepiej podkreśloną oliwką do ciała, trzeba być bezwzględnym dla wrogów, ale czułym dla najbliższych, konieczne jest sprawne posługiwanie się przeróżną bronią od zwykłego długopisu po czołg, być wysportowanym i szybkim, mieć opanowaną jakąś konkretną sztukę walki, a najlepiej wszystkie. Super bohater musi mieć tatuaż – najlepiej ze znakiem szwadronu, znaku siły lub nagą kobietą i oprócz rozwiniętej muskulatury musi mieć cel – obronę ojczyzny bądź honoru – jeżeli jest na swój sposób uduchowiony, nie powinien pokazywać tego otoczeniu, by nie uznali go za miękkiego…
Film pełen jest akcji, pościgów samochodowych i wybuchów, bohaterowie używają wszelakiej broni : im głośniejszej tym lepiej. Ale najmocniejsza stroną tego filmu jest humor : zabawne dialogi, prześmiewcze akcje pokazują by nie brać tego filmu na serio, że jest to pastisz kina akcji, a jednocześnie hołd dla podstarzałych super bohaterów, którzy ratowali świat wiele razy.
Musze pochwalić Stallone za ten film z kilku powodów, przede wszystkim stworzył dobry, spójny i bardzo śmieszny film akcji, po drugie spełnił fantazje wszystkich adrenalino-maniaków, po trzecie i najważniejsze za dystans i wielki szacunek jaki ma do swoich ról po tylu latach.
Żaneta Lurzyńska, www.mystic.bloblo.pl